Hermiona wiedziała, że jej ojciec powrócił i, że pewnie niedługo do niej zawita, by ją ukarać... Spojrzała jeszcze za okno. W Londynie padał właśnie deszcz, gdzieś bliżej horyzontu błyskało. Odwróciła się w kierunku drzwi i wyszła przez nie. Zeszła na dół, do salonu. Zacisnęła ręce w pięść, tak mocno, że zbielały z braku krwi.
- Mamo, tato - odezwała się. - Wiecie, że okłamałam was co do śmierci moich rodziców. Teraz Voldemort powstał, wszyscy czarodzieje już o tym wiedzą. Niestety, wplątałam się w jedną nieprzyjemną sprawę, podczas walki w Ministerstwie, jedna ze śmierciożerczyń mnie rozpoznała.
- Wiemy to kochanie - powedziała pani Granger.
-Tylko, że Voldemort może chcieć mnie odnaleźć i... Zabić. - powiedziała zwieszając głowę.
- Ktoś z czarodzieji na pewno nam pomoże...
- Nie! - wykrzyknęła nagle Hermiona. - Ja się śmierci nie boję. Boję się o was. Kocham was. Dlatego... Muszę wam wyczyścić pamięć...
- Nie zgadzamy się! - odezwał się po raz pierwszy pan Granger.
- Nie róbcie mi tego. Dobrze. Zablokuję część waszych wspomnień. Odblokują się kiedy ktoś powie "Hermiona, zawsze Granger".
- Hm... Tak może być. Ale nam je zwrócisz?
- Jak to wszystko się skończy... Kocham was. Obliviate...
***
Hermiona podeszła do Błędnego Rycerza. Wsiadła i zapłaciła za bilet. Przejechała kilkanaście przystanków, aż zatrzymała się przed stacją Kings Cross. Weszła do środka. Szybkim ktokiem doszła do filaru znajdującego się w 3/4 odległości między 9, a 10 peronem. Rozejrzała się, a następnie przeszła na peron 9 i 3/4. Czekała godzinę na ekspres London - Hogsmade. Kupiła bilet, odszukała przedział i skuliła się na wolnym miejscu przy oknie. Po pewnym czasie usłyszała jak drzwi się odsuwają. Przez szczelinę wszedł chłopka w czarnej szacie i bezceremonialnie rozsiadł się na kanapie naprzeciwko Hermiony. Przyjaciółka Harrego postanowiła zignorować tą osobę, jednak nie do końca się jej to udało.
- Voldemort cię szuka.
- Odkryłeś Amerykę Malfoy... - chciała coś dodać, ale chłopak jej przerwał.
- Jeżeli się nie mylę zrobili to chińczycy...
- Szuka mnie? Skąd to niby wiesz? - zapytała, ignorując jego wypowiedź.
- Jakby miał nie szukać szlamy? - odpowiedział z przekąsem. A dziewczyna, w duchu, odetchnęła z ulgą.
- Malfoy, Voldemort cię szuka.
- Toś wymyśliła! - prychnął.
- Leć do niego! - powiedziała, wstała i wypchnęła chłopaka za drzwi.
***
- Panno Granger! Proszę ze mną! - krzyknął Dumbledore, który wyszedł po Hermionę na stację w wiosce.
- Dziękuję profesorze, że zgodził się pan mnie przyjąć.
- Na Hogwart zawsze można liczyć - powiedział i uśmiechnął się. Hermiona zauważyła przenikającego gdzieś w tłumie Malfoya.
- Muszę z panem porozmawiać. W cztery oczy! - powiedziała akcentując liczebnik.
***
- Wiem, że pan ma świadomość, że Voldemort ma potomka - powiedziała, gdy znalazła się w gabinecie Dumbledora.
- Owszem, ale skąd panna o tym wie? - zapytał zaniepokojoy.
- Córka ma teraz tyle lat co Ron czy Harry.
- Miała... - zmienił Dumbledore.
- Ma. Uciekła z domu.
- Została zabita na moje zlecenie!
- NA PAŃSKIE ZLECENIE TO JA MUSIAŁAM ZABIĆ! - wykrzyknęła. - Uciekłam z domu tuż po tym wydarzeniu. Dlatego Voldemort zdecydował się mnie uśmiercić, I teraz mnie szuka. Bo zna już moją tożsamość.
- Ty? Ty jesteś? - Dumbledore zbladł. Po chwili, gdy opanował drżenie ręki, które usiłował ukryć, wziął z pojemniczka cytrynowego dropsa.
- Nie, nie jestem Hermiona Riddle. Jestem Hermiona Granger.
Dziękuję za astronomiczną, dla mnie, ilość wyświetleń. Z dedykacją dla Edge, z gratulacjami zajęcia trzeciego miejsca w konkursie na blog miesiąca w Stowarzyszeniu DHL.
Postaram się dodać nowy rozdział na Wojnę w przeciągu tygodnia, dwóch.
Jeszcze raz dziękuję Wam za ilość wyświetleń, szczególnie rose breavic, Isabelli Malfoy, Florence, Viridi Prati, Kaji Malfoy i ODIUMORTIS, które skomentowały poprzednią notkę.
Przypominam, że jeśli chcecie zareklamować tutaj swojego bloga, to możecie zrobić to pod notką, ale dodajcie choć skąpe "fajne"/ "beznadziejne" jako komentarz do notki - bym wiedziała, że przeczytaliście.
Ginny i Blaise
wraz z Naczelnym Nietoperzem Hogwartu wylądowaliw ciemnym, mglistym lesie.
- TO ma być ta słoneczna
Bułgaria? – zapytał zaskoczonym Blaise.
- Geniuszu, jesteśmy w
lesie!Tu nie dociera słońce! –
odpowiedziała, wywracając oczami, Ruda. Diabeł już się nie odzywał. Profesor
wraz z uczniami szli w kierunku północnym przez las. Kilka razy Diabłu wydawało
się, że widzi jak coś człekokształtnego przemyka pomiędzy drzewami. Parę razy
kątem oka zauważał rozbłyski, jakoby ktoś rzucał zaklęcia. Postanowił jednak
tego nie mówić, jeszcze by się okazało, że nikogo tam nie było i Wiewiórka
zaczęłaby się z niego wyśmiewać, że jest tchórzliwy. Po około półgodzinie
szybkiego marszu trafili na polanę. Nagle wszyscy usłyszeli szelest za plecami
i jak na komendę odwrócili się, wyciągając różdżki. Zamiast intruza, albo
ścieżki którą tu przybyli zobaczyli… siebie. Za nimi stało lustro. Kolejny
szelest i wszyscy obrócili się w prawo, znów widząc siebie w lustrze. Kolejny
szelest i kolejny… Po kilku szelestach i obrotach, byli cali otoczeni przez
lustra. Sprawiało to dziwne wrażenia, że polana jestnieskończenie wielka.
- Kto tu jest! – zapytał Snape,
stając plecami do Blaisea i Ginny. – Kto tu jest?! – zapytał głośniej.
- Profesorze! – wykrzyknęła
Ginny. – Chyba widziałam coś na drzewie! – wszyscy spojrzeli w górę. Nagle coś
zaczęło na nich spadać. Ruda przezornie rzuciła niewerbalne zaklęcie Protego. Gdy już to co miało spaść,
spadło, zauważyła, że Snape i Diabeł byli całkowicie oblepieni brązową cieczą.
- Co to ma znaczyć?! – wrzasnął
Nietoperz. Nagle na polanie rozległ się perlisty śmiech.
- To jest… syrop… klonowy…. –
powiedziała pomiędzy napadami śmiechu Ginny.
- Z czego się śmiejesz? – zapytał
Blaise.
- Zobaczysz… za… chwilę! – nagle
z drzew nad nimi zaczęły spadać… orzeszki. Drobno zmielone orzeszki laskowe. Nagle powietrze przeciął orzech włoski,
wytrącając z dłoni różdżkę Blaisea. Zaraz to samo stało się z magicznym
patykiem Snapea. Jedyna Ginny zdążyła schować swoją różdżkę pod szatę.
- No i co, zadowolona? – zapytał
wściekły Blaise, któremu coraz mniej podobała się cała sytuacja. On i Snape
byli cali oblepieni syropem i orzeszkami, gdy Ginny nawet nie dostała jednym
owocem.
- Za moment będzie najlepsze! –
powiedziała z uśmiechem na ustach. Równo z końcem jej wypowiedzi z nieba
zaczęły spadać… pióra.Ginny oczywiście
nic się nie stało – tylko parę piórek wpadło jej za kołnierz… Natomiast Blaise
i Severus… Tu już sprawa miała się… gorzej. Obaj cali oblepieniwyglądaj jak… ptaki… Albo jak ofiary kawału.
- Wyglądasz żałośnie Zabini! –
powiedziałaśmiejąc się.
- Panno Weasley! Proszę przestać
się śmiać! Niech lepiej pomoże panna, panu Zabini, który ewidentnie ma problemy
ze wstaniem! – rozkazał zły Snape, bowiem Blaise właśnie wywinął efektownego
orła na syropie.
- Wstawaj Zabini, ale mnie nie
ubrudź! – powiedziała, podając mu rękę. W międzyczasie Snape znalazł swoją
różdżkę. Spróbował jednego zaklęcia oczyszczającego, jednak nie zadziałało.
- Nich pan spróbuje użyć Chłoszczyć, ale najpierw niech pan użyje
Finite Incantatem.
- Szkoda, że nie jesteśmy w
Hogwarcie – mruknął Mistrz Eliksirów. – Nie wymądrzaj się, bo jeszcze dzisiaj
wrócisz do Szkoły!
– Ale...
– Nie ma żadnego „ale”! Zabini,
gdzie twoja różdżka?
– Gdzieś tutaj – odparł z
pewnością chłopak.
– Znajdź ją szybko! – rozkazał
profesor, a Diabeł schylił się i zaczął przekopywać mieszaninę w poszukiwani
swojego magicznego patyka. Nagle przed nim stanęła Ginny. Zaczęła tupać nogą.
Chłopak najwyraźniej ją zrozumiał. Wstał.
– Czy w swej łaskawości, o moja
droga Ginewro, byłabyś w stanie otworzyć swe słodkie i idealne usteczka i
wypowiedzieć trzy słówka, które będą miodem dla mych uszu i zbawieniem dla mej
duszy? – w tym momencie Snape nie wytrzymał i oddalił się na chwilę,
przewracając oczami.
- Oh Zabini! Z przyjemnością
odpowiem: nie.
- Królowo moja! Padam ci do
kolan! Wspomóż sługę swego serca, wypowiedz te trzy słowa, a będę ci dozgonnie
oddany! Proszę, niech twe usta – soczyście malinowe i niczym miód słodki
błyszczące – uchylą się i choćby szepną, trzy słowa, o nic więcej nie proszę!
– Och ma pani! Jestem ci, o
cudowna, wdzięczny po kres tego dnia, który pozostanie w mej pamięci póki będę
o nim pamiętać! – odezwał się Blaise, gdytrzymał już różdżkę w dłoni. Ginny tylko wywróciła oczyma. Rozejrzała się
w poszukiwaniu Snapea.
– Profesorze! – zawołała. Po
dłuższej chwili milczenia, zaczęła się niepokoić.
– Chodź, pójdziemy i go
poszukamy! – powiedział Blaise. Tak zrobili. Udali się w kierunku Szkoły Magii –
uznali, że jest to najprawdopodobniejszy cel, w którym udał się Nietoperz. Po
około półgodzinnym marszu, znaleźli tegoż mężczyznę na malutkiej polance. Z
kącika ust ściekała mu czerwona ciecz. Zarówno Ginny jak i Blaise pomyśleli
sobie wtedy „Czyli on jest WAMPIREM? To by tłumaczyło…” – tu następowała długa
litania cech Snapea, które czyniły go podobnym do wampira, między innymi
upodobanie do zacienionych pomieszczeń, zamianę w nietoperza, bladą skórę i
wiele, wiele innych. Sam zainteresowany myślał właśnie „Czemu oni tak
wytrzeszczają oczy”, przy okazji starł sobie z kącika ust sok z jagód, które
jadł, zanim przyszli uczniowie.
– Idziemy dalej! – zarządził.
Cała trójka – dwóch mężczyzn, którzy wyglądali jakby przebrali się za kurczaka
i młoda kobieta z rudymi włosami. Gdy wyłonili się z drzew, musieli przesłonić
sobie oczy dłońmi, tak było jasno. Gdy wreszcie przyzwyczaili się do oświetlenia,
zauważyli wielki zamek. Był bardzo wysoki i strzelisty. Jego blanki zdobiły
żygacze – wielkie, straszne rzeźby rodem z Notre Dame. Dookoła zamku, na
błoniach, rozbite były namioty. Była ich niezliczona ilość. Dookoła kręcili się
ludzie. Wszyscy byli… opierzeni – wyglądali dokładnie tak jak Blaise i Snape.
Ginny tylko się zaśmiała, a mężczyźni odetchnęli z ulgą – bali się, że tylko im
przydarzyła się podobna wpadka. Kiedy Ruda przestała się śmiać, jej uwagę przykuła
ilość namiotów. Spodziewała się grupki trzech osób z szkoły z Francji… Nagle w
jej głowie pojawiły się słowa Hermiony, która opowiadała jej o tych zawodach. Wspominała
coś, że przyjeżdżają tu uczniowie ze wszystkich szkół magii na świecie… i wspominała
coś o tym, że taka szkoła istnieje w prawie każdym kraju… Jednak Ginny nigdy
nie przypuszczałaby, że jest ich aż tak dużo…. Nagle do dziewczyny podeszła
inna. Miała blond włosy i jasną skórę. Gdyby stanęła koło Malfoya mogłaby
uchodzić za jego siostrę. Zaraz za nią pojawił się chłopak.
- Hey! I’m Alice Gnych! This is
my friend – Kostek Kucharski. We are from Poland! And you are Ginny Weasley, right? – zapytała Rudej po angielsku.
– Tak, miło mi was poznać… Ale
skąd wiedziałaś, kim jestem? – powiedziała z uśmiechem na ustach.
– Jesteś sławna! Ty, Harry, Hermiona!
O! Pan jest…. – zawiesiła głos, usilnie próbując przypomnieć sobie, skąd
kojarzyła twarz profesora… - Pan jest Severus Snape! Jestem zaszczycona! Nie
poznałam pana pod tymi piórami! Można wiedzieć jak idą panu prace nad Eliksirem
Chic? W ostatnim numerze Gazety ME było o tym sporo… – nagle odwróciła się w
kierunku Blaisea. – A ty to kto?
– Blaise Zabini, do usług –
odezwał się pytany z uśmiechem na ustach, którego nie było widać spod piór.
– Serio? Po twoich i Malfoya
ostatnich sesjach moja koleżanka ma na Was fazę… Nawet nie wiesz jak to jest
okropnie budzić się co dzień rano i widzieć przed swoimi oczami zdjęcia jego i
Malfoya… - powiedziała w kierunku Ginny i wzdrygnęła się. Obie się zaśmiały, a
Blaise spąsowiał, czego, na szczęście, też nie było widać.
– Widzę, że nie uniknęliście kąpieli
w pierzu i syropie klonowym. To tak jak my… Na szczęście Alice uwarzyła eliksir
swojej roboty…
– Tak… Dobrze, że pamiętałam o
zabraniu składników… Podobno to rola Żartownisiów…
– Kim oni są? – zapytał Snape.
– To uczniowie którejś ze szkół…
Krążą plotki, że to Durmstrang tak wita gości… Ale nie wiadomo… Na pewno nie
jest to autoryzowane przez żadnego z nauczycieli… Swoją drogą, jak uniknęłaś
kąpieli?
– Mam braci, którzy lubią sobie
żartować… Tak się złożyło, że kiedyś znaleźli jakąś książkę jugoli, w której
było opisane jak zrobić tan kawał… Po trzech razach nauczyłam się szybko
reagować.
– Oh! Jak fajnie! A teraz
chodźcie! Dam wam eliksiry… To powie profesor co z tym eliksirem? – zapytała i
potem przez całą drogę do namiotu rozmawiała o nim.
***
– Witam wszystkich na Zawodach!
Cieszę się, że tak tłumnie przybyliście i jednocześnie przepraszam za klonowe
powitanie Was wszystkich. Z przykrością muszę poinformować, że nie udało się
złapać żartownisiów, z tego powodu pięć szkół zdecydowało się zrezygnować z
udziału. Jeżeli ktoś jeszcze chciałby się wypisać, proszę udać się po kolacji
do mojego gabinetu – odezwał się najmłodszy w historii dyrektor szkoły – Wiktor
Krum. Gdy podczas jednego z meczów Quidditcha spadł z miotły, złamał sobie bark
i nie odzyskał w nim pełne sprawności, a że to była prawa ręka, postanowił
zrezygnować z tego sportu. Ginny rozejrzała się po Sali. Większość osób nie
miała już prawie wcale piór – z czasem wszystkie zaczęły odpadać. – Mamy nadzieję,
że dalszy turniej odbędzie się już bez większych niespodzianek. Uprzejmie informujemy,
że rozgrywki zaczną się pojutrze. Obowiązują zasady fair play. Wszystkie
odstąpienia od regulaminu i zasad będą karane natychmiastowym zdyskwalifikowaniem
z turnieju całej szkoły. Nie będzie wyjątków. Mam nadzieję, że podczas tych
zawodów zawrzecie przyjaźnie, które przetrwają nawet po jego zakończeniu.
Przede wszystkim chcę wam życzyć udanego spędzenia czasu na tych zawodach. A
teraz zapraszam do jedzenia!
***
Ginny i Blaise oraz Snape rozbili
swój namiot obok drużyny z Polski. Postanowili, że odwiedzą ich jeszcze przed
pójściem spać. Nie wiadomo czemu, ale Snape zdecydował się pójść z nimi. Gdy
weszli do namiotu w oczy rzuciła się wszechobecna biel z czerwienią. Potem
Alice wyjaśniła im, że w są to kolory flagi Polski i, jakby przy okazji, barwy
domów w ich szkole magii. W pewnym momencie do namiotu weszła, na oko, trzydziesto
siedmio latka. Była wysoka, ale niższa od Snapea. Miała rude włosy i zielone
oczy. Nosiła niebieską szatę, która pasowała kolorem do jej włosów. Gdy tylko
zauważyła Severusa, wyprostowała się, stanęła i odezwała się. – Snape –
powiedziała.
– O… - powiedział, przedłużając
Nietoperz. – Sara… Jak miło cię widzieć. Co u ciebie? – zapytał. Kostek
dyskretnie pokazał anglikom, że mają wyjść. Tak zrobili, a Polacy chwilę
później również się ulotnili.
– Kim jest ta pani? – zapytała Ginny.
– To nasza nauczycielka OPCM…
Sara Mull – jest z pochodzenia Polką, ale jej dziadek przyjechał do Polski z
Wielkiej Brytanii… – odpowiedziała.
– Zostawiłeś mnie! – dało się
słyszeć wrzask w języku polskim dobiegający z namiotu. Na prośbę Blaisea,
Kostek go przetłumaczył.
– Cóż… Sądzę, że możemy udać się
do naszego namiotu i się zaznajamiać… To raczej trochę potrwa… - odezwał się
Blaise.
– A ty skąd nagle taki
specjalista? – zapytała go Ginny.
– Gdybyś żyła z Malfoyem pod
jednym dachem, też byś wiedziała. Co najmniej pięć razy zostawił Pansy na
imprezie, wychodząc z inną dziewczyną. Za pierwszym razem zostałem, myśląc, że
wykrzyczą sobie co mają wykrzyczć i się pogodzą. Nigdy więcej nie popełniłem
tego błędu. Pięć godzin się kłócili – na to wspomnienie Diabeł się wzdrygnął.
– Wierzę Ci, to chodźmy! –
powiedziała Alice.
__________________________________________
Tak.... Zgadliście. Dzisiaj Finite obchodzi urodziny. Nie ma to jak się urodzić 7.7 o 7 wieczorem, nie? A teraz, jakoby dodatkowo, urodzinki wypadają 7 dnia tygodnia. 47207073 - a to mój numer GG, też wygląda podejrzanie, nie?
Dzisiaj notka urodzinowa... Mimo, że nie było 13 komentarzy pod poprzednią notką, dodaję tą.
Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Strony: 4
Wyrazy: 1772
Znaki: 9 526 - bez spacji
Znaki: 11 306 - wraz ze spacjami
Akapity: 49
Wiersze: 140
Może być? Dobra długość?
Życzenia mile widziane!
Urodzinowo Was pozdrawia, słuchając Majkela Dżeksona, w dniu jego prywatnego pogrzebu,
Siedmioletnia
dziewczynka stała na środku lochu. Obok niej znajdował się mężczyzna w czarnej
szacie, jej ojciec. Przed nimi, na posadzce, leżał mężczyzna. Był
członkiem Zakonu Feniksa. Cały we krwi, skulony, oczekiwał śmierci.
Wiedział, że zawiódł. Miał zabić dziewczynkę, która teraz była jego
katem. O tej misji wiedział tylko on i Dumbledore.
- Zabij go! - rozkazał ojciec.
- Tato... Proszę... Ja nie chcę! - wyjąkała dziewczynka.
- Zabij go, albo córkę Zabinich spotka śmierć. Wybieraj!
-
Tylko nie Mela! - wykrzyknęła w ciemność lochu. Następnie spojrzała w
oczy, skulonemu mężczyźnie. Jej oczy były pełne smutku i żalu. Spojrzała
przepraszająco.
-Avada Kedavra - szepnęła.
***
- Mela! Żyjesz! - wykrzyknęła dziewczynka, gdy brązowoskóra weszła do jej pokoju.
- Tak, żyję - powiedziała, a brązowowłosa się rozpłakała. - Nie płacz. Co twój tata kazał ci zrobić tym razem?
- Zabić... - wyjąkała przez łzy.
- Przecież już musiałaś to robić.
-
Człowieka... - ta wiadomość zaszokowała siedmioletnią córkę Zabinich.
Obie dziewczynki były bardzo dojrzałe jak na swoje siedem wiosen. Obie
poznały co to śmierć i rozumiały to zdarzenie. Tego wymagało od nich
życie. Musiały też dokonywać egzekucji. Zazwyczaj na zwierzętach, choć
raz Mela musiała zabić skrzatkę.
Obie
były córkami osób z grona śmierciożerców, a brązowowłosa była,
jakoby dodatkowo, dzieckiem samego Voldemorta. - Ja uciekam z domu. Nie dam
rady już więcej. Wybacz! - powiedziała.
- Pomogę ci. Dokąd uciekniesz?- odparła jej najlepsza przyjaciółka.
- Poznałam kiedyś Jean. Ona nie ma dzieci. Zajmie się mną. Jest mugolką.
-
Pomogę ci. Chodź za mną. - dziewczynki wyszły z pokoju na szary,
mroczny korytarz. Zeszły na parter i wyszły przez masywne, drewniane
drzwi. Weszły do ogrodu.
- Gdzie idziecie? - zapytała Belatrix Lestrade, która niespodziewanie pojawiła się za ich plecami.
- Do ogrodu, chcemy się przewietrzyć - odpowiedziała Mela.
-
Coś wam nie wierzę! - wysyczała. - Pójde w takim razie z wami. Nie
chcemy przecież by córce Czarnego Pana coś się stało... - zawiesiła
głos. Dziewczynki wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
-
Ja już wrócę do rezydencji... Skoro ty zaopiekujesz się Inką... -
powiedziała Mela i znikła w gąszczu za Bellą. Gdy doszły do
altanki przy bocznym wyjściu, Bellatrix nagle upadła na ziemię. Z drzew
za Inką wyłoniła się Mela z gałęzią w dłoni.
-
Biegnij głupia! - krzyknęła, a Inka się jej posłuchała. Wybiegła przez
furtkę, przebiegła kilkaset metrów, zauważyła podjerzdżającego Błędnego
Rycerza. Wsiadła do niego, a kilka przystanków później wysiadła. Przez
chwilę stała na mugolskim przystanku, by wsiąść do jednego z
nadjeżdżających autobusów. Wyjechała za miasto gdzie wsiadła do
autobusu, który zawiózł ją na zadbane osiedle. Podeszła do jednego z
niebieskich domów i zadzwoniła.
- Dziecko! Co ty tu robisz?
-
Rodzice zgineli... W wypadku. Nie chcę zostać sama! - powiedziała
brązowowłosa i przytuliła się do kobiety, która stała w drzwiach.
- W takim razie... Eh... Wejdź, zrobię ci kakao.
***
Kilka
miesięcy później sąd przyznał Jean i jej męzowi prawa rodzicielskie nad
brązowowłosą. Gdy dziewczynka skończyła jedenaście lat poszła do Szkoły
Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dowiedziała się tam, że jej ojciec,
Voldemort, zniknął pięć dni po jej ucieczce, a pokonał go Harry Potter,
który, razem z nią trafił do Gryffindoru. Zaprzyjaźnili się. Potem razem
udaremnili pierwszy powrót Voldemorta. I tak przez kilka kolejnych lat.
Gdy wróciła po czwartym roku wyjawiła swoim rodzicom całą prawdę o
swojej rodzinie. I wszystko było dobrze. Do czasu gdy wraz z Belatrix
spotkały się w Departamencie Tajemnic...
_______________________
Z góry uprzedzam, że mogą pojawić się błędy, gdyż beta zwie się Finite.
Dedykacja dla Cave - bez której nigdy nie opublikowałabym HR, a jeżeli już, to dpiero w moje urodziny - 7.7 (o siódmej wieczorem - ja to mam szczęście :D). To ona wielkim poświęceniem wymusiła na mnie opublikowanie tego 1 lipca. Brawo Cave!
Jest to całkowicie, aż do bólu, inne opowiadanie z serii "Córka Riddle". Bynajmniej Voldek nie jest dobrym ojcem, ani matki córki nie kochał. Nasz kochany Spalony Pan jest najbardziej złym człowiekiem jakiego widział świat... Pomijając oczywiście Hitlera, Stalina i im podobnych.
Teraz odnośnie bloga... Jak już pisałam... BLOG ZOSTAJE ODWIESZONY!
A teraz... Do SWAG... Faktem jest, że "WŻ" nie ma już prawie nic wspólnego z opowiadaniem... Postaram się to zmienić, mam nawet na to pomysł... Mogę Ci powiedzieć tylko, że w oryginale miała być to totalna "wojna żartów"... Tylko pomysł się zmienił, a nazwa została. I dobrze myślałaś... "Sło*k" to w istocie "słoik". Więcej o tym można przeczytać tutaj.
Teraz do Was wszystkich piszę. Zmieniam charakter bloga. Będę publikować tu wszystkie moje opowiadania o "Harrym Potterze". Głównie miniaturki. Ale też skończę WŻ.