sobota, 30 marca 2013

Gdy Pieczęć mienić się się zacznie żywym złotem.


 Gdy Pieczęć mienić się zacznie żywym złotem

To opowiadanie Wielkanocne. Nie zostało jeszcze poprawione. Tak więc błędów nie wytykajcie. Jest ono dedykowane pamięci Richarda Griffithsa, zmarł wczoraj. To jest jeden jedyny raz kiedy opowiadanie jest takie długie. Nigdy znów takie nie będzie. Mam nadzieję ujrzeć dużą ilość komentarzy. Dalej teksty przepowiedni, kołysanki i epilogu są dziełem mojego geniusza - Tysi - Blue Bubble Neko. Gratulacje dla niej. Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek skopiował to opowiadanie. Zbyt dużo nad nim siedziałam. 

Teraz tak:
Dla wszystkich czytelników,
z życzeniami zdrowia i radości,
oraz wesołego jajka
Finite Incantatem




I.  POCZĄTEK


Gnałam na złamanie karku przez błonia. Przez mgłę widziałam już zarysy bijącej wierzby.
„Bławatki za moment się pojawią” myślałam. „A co to są bławatki?” zapytałam
mnie, głosem Hermiony, moja podświadomość. „Ohh, to takie, jakby, muszki… W
kształcie bratków! Są widoczne tylko o północy 29 lutego! Oczywiście trzeba
mieć do tego specjalistyczny sprzęt” machnęłam w powietrzu moimi okularami.
- Luna!!!- krzyknął ktoś za moimi
plecami.- Zatrzymaj się, ja już ledwo powłóczę nogami.
- Oh Neville, dasz radę to już
niedaleko!- odkrzyknęłam mojemu towarzyszowi dobiegając do wierzby. Ta nawet
się nie ruszyła, nie wiem czemu, ale tylko gdy ja podchodziłam nie zaczynała
atakować. Widząc dobiegającego Nevilla dotknęłam wierzbę w sęk. „Teraz w dół!”
zakrzyknęłam w myślach wchodząc do tunelu.
-Teraz w prawo, lewo, na ukos
przez komnatę i do góry!- zawołałam do Nevilla. Gdy przebyliśmy całą drogę na
powierzchnię wyszliśmy na środku polany.
- Gdzie my jesteśmy?- zapytał.
-W Zakazanym Lesie! To polana
centaurów-powiedziałam.- Nie martw się, nie zrobią nam krzywdy!
-Skoro tak mówisz…-powiedział nie
do końca przekonany Nevill. „Luna!” odezwał się głos w mojej głowie. „ Tak???”
zapytałam siebie. „Pamiętasz co ma dzisiaj być?” „Bławatki!” wykrzyknęłam z
radością. „Nie coś ważniejszego. Pomyśl, dlaczego otrzymałaś od profesor McGonagall pozwolenie na wyjście z Nevillem tylko na godzinę?”, „Bo dzisiaj jest
niespotykane ustawienie planet. Raz na trzy tysiące lat planety 29 lutego na
trzy godziny poczynając od północy są ustawione w konfiguracji w której Uran
jest bliżej Ziemi niż Jowisz!” oznajmiłam głosowi Hermiony. „Powinnaś to
wiedzieć Herm!” zarzuciłam mojej koleżance. „ Luno ja jestem twoją
podświadomością! Nie mogę dawać Ci rozwiązań na tacy. Ciekawe gdzie jest Uran?”
zapytała. „Na niebie, jeśli masz na myśli planetę, jeśli nie to Centaur
powinien tutaj…” - urwałam.
-Neville! Widzisz tu gdzieś
jakiegoś centaura?- zapytałam z nadzieją w głosie.
- Nie ma tu nikogo Luno.
- To źle, że tu nikogo nie ma…- w
tym momencie mój kieszonkowy zegarek wybił północ.- Załóż okulary-powiedziałam
do Nevilla, sama zakładając swoje. Tak jak się spodziewałam zadziałały ukazując
bławatki. Podeszłam do najbliższego. Już miałam poprosić by Nevill tu przyszedł
gdy w połowie pierwszego dźwięku przerwał mi krzyk. Z duszą na ramieniu
odwróciłam się. Okazało się, że to mój towarzysz potknął się na jedynym
wystającym korzeniu na całej polanie. Z mojej perspektywy wyglądało to jakby
Nevill złamał sobie nogę, jednak gdy do niego podeszłam kamień spadł mi z
serca, wyglądała tylko na zwichniętą. „Luna” znowu odezwała się Hermiona z mej
głowy. „Luna!” - kolejny raz rozdźwięczało mi w głowie! " O co ci chodzi?" krzyknęłam. " Rozejrzyj się, nie mogę Ci powiedzieć! Boję się!" darła się moja podświadomość. Wzielam więc pomogłam Neillowi dostać się w cień drzew. W tym momencie na polanę wbiegł centaur.
- Avada Kadavra! - błysnęło zielone światło.
- Nie! - wytrwało się z mojego gardła. - Expeliarmus! - krzyknęłam jednak czar minimalnie minął czarną postać wychodzącą z mroku. - Difindo! - odbicie. - Avada Kadavra! - widziałam. Zielone światło. Mknęło ku mnie. Wiedziałam, że nie zdążę uciec. Poczułam łaskotki. " Umieranie jest nawet przyjemne..." pomyślałam.  Wtem się skończyło. Jednak nie moje życie. Światło... Polana rojaśniona była jedynie blaskiem księżyca. Skupiał się on jednak wokół mych stóp. Czarna postać stała nieruchomo.
- Petryficus Totalus! - powiedzialam spokojnie, jednak postać odbiła zaklęcie.
- Morsmorde! - krzyknęła, zniknęła, a ja patrzyłam jak na niebie pojawia się znienawidzony znak.  Usłyszałam trzask teleportacji.Na polanie pojawiła się profesor McGonagall.
- Panno Lovegood, nic co nie jest? Co z Longbotomem?  - zapytała.
- Żyjemy... Kto to był?
- Ehhh... Obawiam się, że walczyłaś... -  nie zdążyła skończyć.
- Przeżyłaś! - krzyknął Neville. - Przeżyłaś!
- Tak panie Longbotom - panna Lovegood ma się dobrze. Widzę, jednak, że coś się stało z pańską nogą. Pani Pomfry zajmie się nią gdy tylko dotrzemy do zamku - w tym momencie na polanę wbiegła Hermiona.
- Już jestem pani profesor. Dra... Malfoy zostsał w zamku... Pani profesor - Hermiona zacięła się patrząc w niebo. - CO TUTAJ ROBI MROCZNY ZNAK?!
- Jaki znak...- zapytała McGonagall, jednak zaraz go zauważyła
. Nad polaną unosiła się znienawidzona, ale i wzbudzająca strach czaszka wraz z wężem wyłaniającym się z jej ust. - Panno Granger, proszę teleportować się wraz z Longbotomem do zamku - mruknęła formułkę zaklęcia i Hermiona wraz z Nevilem zniknęli. - My poczekamy na Ministerstwo - zwróciła się do mnie.
"Żyjesz" - powiedziała Hermi z mojej głowy. "Tak, co w tym niezwykłego?" - zapytałam. "Oberwałaś Avadą!"
- Eh! - westchnęłam, a McGonagall popatrzyła na mnie.
- Mówiłaś coś? - zapytała, pokręciłam głową.



***


Godzinę później siedziałam w gabinecie dyrektorki. Za biurkiem wisiały portrety wcześniejszych dyrektorów, między innymi profesora Dumbledora i Snapea. Do tego pierwszego pomachałam wesoło ręką. odmachał. Jak poinformowała mnie przed chwilą pani profesor pracownicy Ministerstwa zajeli się już Czarnym Znakiem, a kilku aurorów wyruszyło by znaleźć centaury. W tej chwili czekałam na przybycie Ministra Magii, który miał mnie przesłuchać. Kolejny raz rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wstałam i podeszłam do myślodsiewn, przejrzałam się w lustrze wiszącym nad nim. Wyglądałam tak... zwyczajnie. Nie spodobało mi się to. Podniosłam więc prawą rękę by lekko zwichrzyć fryzurę. I wtedy to zobaczyłam...
-AAAAA!!! - krzyknęłam, a do pokoju wpadł Puchon z siódmej klasy - najwyraźniej miał mnie pilnować. 
- Luna opanuj się! - powiedział, jednak gdy zobaczył moją rękę sam musiał zdusić krzyk. Ręka prezentowała się w miarę normalnie - blada z długimi, zgrabnymi palcami - jednak na grzbiecie dłoni pojawiło się coś pomiędzy tatuażem a blizną. Miało to kształt układu słonecznego. Planety ustawione były w tej samej konfiguracji co dziś, jednakże Uran jakby... promieniował dziwnym blaskiem. "Och!" - odezwała się Hermiona w mojej głowie, ja jednak milczałam. 
- Wiesz, panienko, co to jest? - zapytał mnie Dumbledore z obrazu. - To jest coś pośredniego między Mrocznym Znakiem, a blizną Harrego. To co masz na ręce to Pieczęć Centaura. Bardzo rzadka. Skąd ją masz? Choć, jak sądzę nie znasz odpowiedzi na to pytanie, to może przypominasz sobie jakiś dziwny fakt z ostatnich kilku godzin?
- Och! Słyszałam o tym! - wykrzyknęłam.
- Możesz mi wyjaśnić? - zapytał Puchon, w którym poznałam mMichaela Tarrnera. 
- Oczywiście! Jest 7 "głównych" rodów centaurów. Ród Merkurego, Wenus, Marsa, Jowisza, Saturna, Urana, Naptuna. Co siódmy potomek w głównej lini rodu otrzymuje otrzymuje imię patrona. Jest tylko jeden warunek. Na Ziemi może żyć tylko jeden Merkury, Mars, Jowisz, Saturn, Uran, Neptun i jedna Wenus na raz. Każdy z tych centaurów może objąć opieką jednego człowieka. Zdarza się to bardzo rzadko gdyż te istoty nie przepadają za nami. Z tego również powodu nie wiadomo na czym taka pieczęć polega - ostatni zarejestrowany przypadek miał miejsce 700 lat temu!
- Dokładnie! - pochwalił mnie Dumbledore. - To może być potężna magia! Nie wspomniałaś jednak o jednej rzeczy - centaur może wybrać jedną osobę, ale dopiero gdy centaur umrze istota ta dostaje Pieczęć. Znasz, albo znałaś jakichś centaurów?
- Urana...- zamyśliłam się, a z moich oczu pociekły łzy. - Zginął tej nocy - powiedziałam. Po tej wypowiedzi zaległa cisza. Odeszłam od myślodsiewni i usiadłam na krześle naprzeciwko biurka. Piętnaście minut później w kominku pojawił się Kingsley Schacklebot - Minister Magii, potem jeszcze kilkoro pracowników Ministerstwa i mój tata.
-Tato! - wykrzyknęłam. - patrz na moją rękę!
-Ohh! - powiedział tylko i mnie przytulił. Widząc zgromadzenie i Kingsleya skłonił się. - Dobra Noc! Panie Ministrze - powiedział.
- Właściwie to już dzień dobry - odpowiedział czarnoskóry i uścisnął memu tacie dłoń. Kilka minut później do gabinetu przybyła McGonagall.
- Witam wszystkich. jak rozumiem sprowadza państwa sprawa Mrocznego Znaku. To panna Luna Lovegood. Wraz z Nevillem Longbotomem była na polanie gdy to się wydarzyło. Panno Lovegood proszę opowiedzieć co się stało. - powiedziała.
- Poszłam na polanę wraz z Nevillem by obserwować bławatki... - opowiadałam. - Wtem na polane wbiegł centaur - Uran - niestety chwilę później już nie żył, zabiła go postać w kapturze. Nim minęła chwilka już z nią walczyłam... - tu podałam wszystkie zaklęcia, które padły podczas walki. - Potem krzyknęła Avada Kedavra. Następnie Morsmorde i zniknęła.
- Zaklęcie niewybaczalne? W kogo? - zapytała jedna z pracownic.
- Jak to w kogo? We mnie!
- Umiesz odbijać zaklęcie śmierci?
- Minęło Cię? - padały kolejne pytania.
- Zaklęcie trafiło...
- Dziecko, nie czas na żarty - powiedział jakiś starszy Pan.
- Żarty? - zapytałam.
- Nie mówisz chyba prawdy - powiedział ten sam mężczyzna.
- Czy wyglądam, jakbym kłamała? Po namyśle to może wina Pieczęci - odpowiedziałam.
- Jakiej? O co chodzi? - w pomieszczeniu zabrzmiały pytania.
- CISZA! - krzyknął Dumbledore  z obrazu. - Michaelu, zaprowadź Lunę do skrzydła szpitalnego. - Ja opowiem tu zgromadzonym o Pieczęci.
***
W skrzydle szpitalnym  dostałam kilka eliksirów na wzmocnienie. Gdy tylko pielęgniarka wyszła, rozejrzałam się po sali. Byłam tu tylko raz w czwartej klasie. Pomieszczenie właściwie się nie zmieniło. Brakowało tu tylko Harrego, Hermiony, Rona i Ginnny. Podeszłam do Nevilla, leżącego na sąsiednim łóżku. Spał. Wyglądał tak ładnie. Na jego twarzy zagościł spokój. Co jakiś czas się uśmiechał. Usiadłam przy jego łóżku. Pogładziłam go po włosach. "Ta cisza jest taka nienaturalna..." - pomyślałam.
- Tam, gdzie świat się już zakończył,
Tam, gdzie smutek, strach i śmierć.
Tam, gdzie czarne kwitnął róże,
Tam, gdzie drzewa piją krew.
Tam to właśnie czarna dama,
Pod skrzydłami skryła biel.
Nigdy już nie zazna słońca,
Ten zszarzały smutny dzień.
Ginie każde tam stworzenie,
Jego duszę zjada czart.
Tam już nigdy nic nie będzie,
Tam już umarł cały świat.
 Tę kołysankę zaśpiewała mi pewnego dnia moja Mama. Kilka godzin później już nie żyła. "Dlaczego ją zaśpiewałam?" - zastanawiałam się. Nachyliłam się i pocałowałam Nevilla w czoło, nie wiem, dlaczego.
- Pomyluna - odezwał się ktoś za moimi plecami.  "Pff... Draco Malfoy. Ten..." - odezwała się Hermi z mojej głowy. Kontynuowała, ale zagłuszyły ją słowa Malfoya. - McGonegall cię wzywa.

***

Hej Tato! - odezwałam się wesoło, gdy weszłam do gabinetu Dyrektorki. Miał markotną minę tak, jak na pogrzebie Mamy i kiedy dowiedział się, że Voldemort powrócił.
- Panno Lovegood. Wie Pani, co to myślodsiewnia? Świetnie! Za moment pokażę Pani wspomnienie. Porozmawiamy, jak je obejrzysz - podeszłam do misy. McGonegall wlała do niej srebrzysty płyn. Włożyłam głowę.

***
Znalazłam się w holu szkoły. Musiało być to tuż po II bitwie o Hogwart. Wszędzie walały się gruzy. Obok mnie stała profesor McGonegall.
- Pani Profesor! Stało się coś Pani Travnely! - krzyczała jeszcze ze schodów Parvatti Patil. - Chyba wpadła w trans! McGonegall nic nie mówiąc, pobiegła za nią, a ja, siłą rzeczy, również. Gdy wpadłyśmy do  pomieszczenia, moje oczy musiały przyzwyczaić się do panującego tam mroku. Na samym środku pokoju stała nauczycielka wróżbiarstwa. "Ta stara... ropucha!" - powiedziała Miona z mojej głowy. Travnely miała nieobecny wzrok.
- Gdy Pieczęć mienić się zacznie żywym złotem,
A półkoń, półczłowiek zastąpi jej drogę,
Sami-Wiecie-Kto już będzie czekał,
by w proch przemienić tego człowieka. - Odezwała się dziwnym, grobowym  głosem.
- Życie odbierze jak za dotknięciem różdżki,
delikwent znajdzie się w ciele staruszki.
Z piersi ostatnie ucieknie tchnienie,
a z ramion spadnie najcięższe brzemię. - dokończyła Parvatti. Nagle wszystko zniknęło.

***
Panno Lovegood, pozwoliłam sobie wezwać tutaj pannę Patil. Proszę nie mówić, kto jest autorem drugiej części przepowiedni - chwilę później do gabinetu weszła Parvatti. - Wezwałam cię tutaj, ponieważ jesteś najlepsza z wróżbiarstwa. Razem z Panem Ministrem, który tutaj za moment przyjdzie, prosimy cię byś zainterpretowała nam pewną przepowiednię - tu McGonegall wręczyła jej kartkę z tekstem. - Oczywiście nie może ona wyjść poza ten pokój. Rozumiemy się? Świetnie! - pięć minut później przyszedł Minister i przywitał się z Parvati.
- Chyba rozumiem już o co chodzi w tej przepowiedni. Na pewno trzeba zacząć od tego, że ile osób, tyle interpretacji, a i tak żadna może się nie spełnić. Coś mi podszeptuje, że może tu chodzić o Lunę i Sami-Wiecie-Kogo - Voldemorta. Oznacza to, że... - spojrzała na McGonegall i Kingsleya - ... Voldemort powróci bądź powróci.
- Mamy podejrzenia, że to się już stało. Znaleźliśmy martwe jednorożce. Znowu. Dla pewności trzeba by jeszcze sprawdzić u kogoś z Mrocznym Znakiem - powiedział Kingsley. W tym momencie drzwi otwarły się i wpadła przez nie Hermiona podtrzymująca Draco.
-Proszę... Mroczny Znak... Wyraźny! - dało się zrozumieć pośród bełkotu Draco.
- Panno Granger proszę zabrać pana Malfoya do skrzydła szpitalnego - rozkazała Dyrektorka gdy tylko zobaczyła jego lewe ramię. - Sądzę Kingsley, że mamy ostateczne potwierdzenie. Voldemort powrócił. Panno Parvati proszę kontynuować.
- Jest tu też coś o pieczęci..
- Chodzi o Pieczęć Centaura, gwoli ścisłości - powiedział Dumbledore z obrazu.
- W każdym razie w drugim wersie chodzi pewnie o działanie tej pieczęci. Dalej to chyba oczywiste. Voldemort zapragnie zniszczyć tą osobę. Dalej jest trudniej. Ktoś na pewno zginie. Raczej więcej niż jedna osoba. Dwa pozostałe wersy... To tajemnica. Wcześniejszy można przetłumaczyć dosłownie... Ehhh... Już nic więcej nie rozumiem.
- Voldemort powrócił. O tym trzeba poinformować nasz świat. I premiera - powiedział po chwili Kingsley. Wtem do gabinetu wpadła sowa. Minister odwiązał list. - Wiadomo już z kim walczyłaś - odezwał się do mnie smutnym głosem. - Był to sam Voldemort. Dodatkowe badania wykazały, że jest tak samo silny jak sprzed pierwszego upadku. Niestety muszę w takim razie szybciej wysłać sowę do Proroka Codziennego oraz spotkać się z premierem w trybie natychmiastowym. Minerwo zabezpiecz zamek, zostawiam ci aurorów. Dodatkowo wyślę do ciebie pozostałych przy życiu członków Zakonu Feniksa - druga sowa wleciała. Minister wytrzeszczył oczy. - Masowa ucieczka z Azkabanu... Powiedz Malfoyowi, że jego ojciec jest w Mungu i, że przeszedł na naszą stronę. Znowu się zaczęło...

***

Wszystko wyglądało prawie tak samo. Zebranie w WS. Pierwszaki i drugoklasistki ocierali skrycie łzy. Niedowierzanie starszych roczników. Wszystko było takie straszne. Poszłam na Wierzę Astronomiczną. Patrzyłam na księżyc. "Luna!" - odezwał się głos w mej głowie. "Dasz radę! Harry sobie poradził więc ty..."
- JA NIE JESTEM HARRYM!!! - krzyknęłam w ciemność. - To za wiele dla mnie! Tylu ludzi zginęło przy poprzedniej walce... Teraz też mogą.  Znów wszystko będzie okryte pyłem! Pojawią się stada gnębiwtrysków... Ludzie oszaleją! - ktoś mnie przytulił.
- Luno! Uspokój się! - powiedział Neville. Wtuliłam się w niego. Tak ładnie pachniał. Zamknęłam oczy, a z nich popłynęły łzy. Neville głaskał mnie po głowie.

***

Korytarz. Ciemność. Przetarłam oczy. "Jak ja się tutaj znalazłam?" - zapytałam w głowie. Nie otrzymałam odpowiedzi. Rozejrzałam się. "Co tak tu będę stać?" Poszłam kilka kroków do przodu. Potknęłam się. Płyta nagrobna. Odskoczyłam. "Remus Lupin i Nimfradora Tonks- Lupin" - głosiła. Łza spłynęła mi po policzku. Poszłam dalej. Znów się potknęłam i znów o nagrobek. "Fred Weasley". Kolejna łza. Krok i upadek. "Lavender Brown".  Po moich policzkach coraz szybciej płynęły łzy. Szłam dalej i upadałam. Wstawałam, a przed oczami migały mi twarze osób, które zginęły. W końcu weszłam do jakiejś sali. Na środku leżał Uran. Obok niego pojawił się inny centaur. Martwy. Ręka mnie zapiekła. Pieczęć mieniła się na zielono. Znów ból, kolejne ciało, inne światło i tak dalej. Ból, ciało, światło. Aż w końcu ból był tak silny, że upadłam. Pieczęć zaświeciła na złoto. Zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam byłam znów w korytarzu. Nagle rozbrzmiał głos.
- Avada Kedavra! - zielone światło i ciało, które upada. McGonegall.
- Znajdę Cię! - echo... Głos wwierca mi się w uszy...
- Avada Kedavra! - zielone światło i ciało, które upada. Harry. Bezradność. Echo. Zielone światło. Ron. Bezradność. Echo. Zielone światło. Parvati. Bezradność. I tak dalej... Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność.Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność.
- Znajdę i zabiję! - znów echo. Coś mnie pcha. Upadam.
- Avada Kedavra! - zielone światło. Coś upada. Na mnie! Jest zimne.
Neville.
Neville.
Neville.
- Czy tego chcesz Luno?  - głos. Moje uczucia. Strach. Bezradność. I łzy...

***

-AAAAA!!! - mój krzyk niesie się po błoniach.  
- Luno! Żyjesz! - dociera do mnie głos Nevilla. Wtulam się w niego.  "Żyjesz" - szepczę. 
- Dziękuję za to, że jesteś - mówię. "Niech ta chwila trwa w nieskończoność!" myślę.
-WYDAJCIE JĄ! - TEN głos. Teraz wszyscy go słyszą. wiedzą też o kogo chodzi. O mnie. - PÓŁ GODZINY - teraz też wszyscy wiedzą o co chodzi.
- Luna! McGonagall mówi, że masz zejść na dół! - mówi Michael, który zadyszany wpadł właśnie na wierzę. Schodzę więc.  Na dziedzińcu stoi McGonegall. "Sonorus" mruczy.
- NIE WYDAMY JEJ! TAK BĘDZIE ZA KAŻDYM RAZEM! POGÓDŹ  SIĘ Z TYM! - mówi. Przychodzi odpowiedź.
- W TAKIM RAZIE III BITWĘ O HOGWART CZAS ZACZĄĆ.


II. III BITWA O HOGWART

 

Tak... Uszy mnie nie zawiodły. Tym razem w zamku znaleźli się wszyscy uczniowie. I wszyscy wiedzieli, że nikt nad nimi się nie zlituje. Tym razem jednak wszyscy zaczęli działać razem. Wszystkie domy się zjednoczyły. Uczniowie zostali podzieleni na oddziały.
 
 OddziBłonia, dowódcy: Harry i Ron. Oddział składał się z najlepszych w magii bitewnej powyżej 17 lat oraz kilku aurorów. Oddział Wierza, dowódcy: Draco i Hermiona. Składał się z najlepszych z zaklęć.  Dwa oddziały Zielarni; Sowiarnia i Szklarnia, dowodzili nimi profesor Sprout Neville, składał się z najlepszych z zielarstwa. Oddział Szpitalny w składzie: dwóch lekarzy z Munga, pielęgniarka, kilku uczniów. Oddział Obrony i Barier, pod dowództwem profesora Fitwick'a i George, oddział Atakujących, składający się z kilkunastu aurorów i członków Zakonu Feniksa. Oddział Poczty Polowej, zarządzany przez Pansy Parkinson i Parvati Patil. Oddział Miotlarzy, pod dowództwem Blaisea Zabiniego i Ginny. Składał się z  graczy w quidittcha. Oddział Eliksirów, za dowódzcę miał Slughorna, w jego skład wchodzili najlepsi z eliksirów. Było ich jeszcze wiele... W tym pododdziały polowe.

***

Dokładnie dnia 19.09.1999 o godzinie 19:19 rozpoczęła się trzecia bitwa o Hogwart. Śmierciożercy ruszyli. Czasami rodzice przeciw dzieciom. Błyskały zielone światła. I żółte. I niebieskie. I pomarańczowe. Miotlarze zrzucali bomby z eliksirów na  śmierciożerców. Nigdzie nie było Voldemorta. Rzuciłam się w wir walki.
- Diffindo!
- Expulsio!
- Drętwota!
- Cruciatus!
Wróciłam do zamku by pomóc oddziałowi Wierza.
- Avada Kedavra! - usłyszałam. Zielony błysk. Dziewczyna z Gryffindoru, chyba piątoklasistka, pada martwa na ziemię. Do moich oczu napływają łzy. Biegnę dalej... "Bombarda Maxima!" - słyszę. Jedno bicie mego serca. Wszystko zamiera na ułamek sekundy. Dziesięć osób przede mną słyszy to samo. Odruchowo się kulę. Wszystko wybucha. Nie ma już ściany. Gruzy wzlatują w niebo. Zatrzymują się. Spadają. Nic mnie nie trafia. Ale Pieczęć piecze. Pierszoklasiście przede mną przygniata nogi.
- Windgardium Leviosa! - krzyczę i uwalniam go od ciężaru. - Pomocy! - ktoś podbiega i zabiera go do skrzydła szpitalnego. Przede mną inni pomagają sobie nawzajem. Dla niektórych jest już jednak za późno. Łzy mieszają się na moim policzku z pyłem. Biegnę dalej. Do wierzy wpadam w momencie gdy w kierunku piersi Draco i Hermiony pędzą cztery zielone światła. Spoglądają na siebie. Łapią za ręce. Błysk. Spadają. Zimni. Martwi. Cały oddział patrzy w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stali. Pomiędzy łzami, które tryskają z moich oczu. Wysyłam dwóch pierwszoklasistów z oddziału poczty by zanieśli wiadomość. "Oddział Wierza stracony." Zabieram czarodziei w szoku do Wielkiej Sali. Tam pomagają innym. Biegnę do Harrego i Rona. Walczą plecy w plecy z sześcioma mrocznymi sługami. Widzę tylko plamy. Zielone. Czerwone. Niebieskie. Fioletowe. Gdy tylko dowiadują się, że Hermiona nie żyje Ron rzuca Avadę. Nie trafia. Walczę dalej, a przebieg bitwy odciąga mnie od nich.
- Drętwota!
- Petryfikus Totalus!
- Expelarmus!
- Avada Kedavra
- Rictumsempra!
- Bombarda
- Crucio!
- Protego! - mijam odział polowy Barier - Salvio Hexia!
W wirze walki przesuwam się w kierunku szklarni. W kierunku Nevilla. MOJEGO Nevilla. "Zaraz, zaraz... Jakiego mojego... On jest moim przyjacielem. Prawda. Chociaż..."
- Avada Kedavra! - unik.
"... czuję się bezpiecznie, kiedy jest ze mną..."
- Diffindo! Ridiculus!
" ... nieważne co zrobię i tak jest przy mnie..."
- Crucio! - odbija się od mojej tarczy.
"... ma taki ładny zarys twarzy..."
- Expeliarmus!
"... i jego głos. Poza tym czuję się dobrze kiedy do mnie się uśmiecha..."
Jakieś zaklęcie mnie trafia. Odpycha mnie do tyłu. Czuję ból w nodze. "Episky" - mówię i już mogę stać.
"Ja się w nim zakochałam!"
-Sectumsempra! - słyszę. Zaklęcie trafia Nevilla. Jedno bicie serca.
- Vulnera Sanantur! - krzyczę, a on wstaje. Podbiegam do niego krzycząc "Dininuendo!" w stronę Śmierciożercy. Łąpiemy się z Nevillem za ręce i walczymy razem. W końcu nie jestem w stanie znieść tych świateł. "Sonorus" mówię.
- VOLDEMORCIE! DAJ NAM GODZINĘ! PO TYM CZASIE ZORGANIZUJEMY POJEDYNEK. TYLKO TY I JA! - krzyczę, a cały świat jakby zamiera. Po krótkim czasie przychodzi odpowiedź. Zgodził się. 
Przez następne pół godziny transportowaliśmy, opatrywaliśmy rannych i płakaliśmy nad zmarłymi. Dalsze pół godziny miałam dla siebie. Poszłam do biblioteki, Działu Ksiąg Zakazanych. Siedziałam tam i płakałam.
- Nie wypłacz nam się tu na śmierć! Bo bez ciebie nic nie będzie już takie same. - odezwał się Neville, który pojawił się tu nie wiadomo kiedy i przytulił mnie. Odwróciłam się i go pocałowałam. To był impuls. Początkowo zaskoczony chłopak, po chwili oddał pocałunek. - Kocham Cię! - powiedział.
- Ja ciebie też! - odpowiedziałam.
- Eh! Już czas... Musisz już iść. Ale przeżyj! - powiedział, a ja poszłam.

***

"Pojedynek", "Neville", "Przeżyć". Tylko te trzy słowa pojawiały się w moich myślach. Spojrzałam na rękę. Przypomniała mi się rozmowa z Dumbledorem z obrazu na temat snu. "Wow, jak to się mówi. Najwidoczniej wszystkie centaury, które mogły. darowały ci Pieczęć. Prawdopodobnie jesteś teraz silniejsza niż Voldemort, czy Harry. Jednak to jest tylko prawdopodobne. Nikt dokładnie nie zna mechanizmu działania Pieczęci." Spojrzałam na Voldemorta. Wyglądał tak... ludzko. Miał czarne włosy i twarz oprószoną zmarszczkami. Podniosłam różdżkę. Ukłoniłam się. Odeszłam.

"ZACZYNA SIĘ"

- Expeliarmus! - wpierw Voldemort.
- Protego! Incendio!
- Serpensortia!
- Piertotum Locomotor! - posągi niszczą węża.
- Sectumsempra! Satius!
- Protego Horriblis!
- Crucio!
- Protego! Diffindo!
- Avada Kedavra! - znów zielone światło. Wszyscy wstrzymują oddech. Łaskotki.
- Czas to zakończyć! - mówię. Czuję przypływ odwagi. Pieczęć znów piecze. Podnoszę różdżkę. Dookoła cisza.

Mors Incantatem

Złote światło. Voldemort pada. Mdleję...



III. EPILOG

 

Piosenka tiary. O tym co było. Łzy.

Może i te stare mury już nie wytrzymają więcej, ale posiedź
tutaj chwilę i przysłuchaj się piosence.
O wygranej, o wolności, i o śmierci, o miłości. Śpiewaj ze
mną jeśli chcesz, a jak nie to wsłuchaj się.
Ja opowiem ci historię o kolejnej już wojence co o Hogwart potoczona
wiele bólu im dała.
Trzecia to z kolei taka, która wiele krwi wylała, wiele łez
już popłynęło, w czarnym świecie gdzieś zginęło.
Czarny Pan już zniknął w dali, tam gdzie wszyscy ci upadli.
Tchem ostatnim przeklął życie, które smutne znów ujrzycie.
Mnóstwo dobrych ludzi padło, tam w obronie swej wolności.
Lecz gdy w końcu się udało, zatańczyły nawet kości.
Gdzieś tam Draco hen z Harmioną, w białym świecie u stóp zbocza.
Stoją razem uśmiechnięci, a łzy szczęścia płyną bokiem.
 
Nic więcej w tym roku nie dodała. Tylko tyle.
 
Umarłych lista była dłuższa...
 
Tyle osób tam zginęło...
 
Płakać chcę...
 
Zasługują na pamięć...
 
Ale ich nie wymienię...
 
Jeszcze nie teraz. 

piątek, 29 marca 2013

Rozdział 4

Rozdział 4

Z dedykacją dla Candience, w podziękowaniu za nominację.



"- Kogo my tu mamy?! - powiedział drwiącym tonem Smok. - Wieprzleja, Bliznowatego i...- spojrzał z obrzydzeniem na Hermi. - I szlamę... - gdy tylko wypowiedział ostatnią głoskę, na oczach wszystkich zebranych dostał w twarz profesjonalnie wykonanym prawym sierpowym, którego autorką była rudowłosa piękność - Ginny. 
- Nie zapominaj o mnie! - powiedziała i już miała kontynuować swoją wypowiedź, gdy przerwał jej Blaise -  Malfoya  zmiażdżył drugi cios - tym razem wykonany lewą ręką.
- Gdy przypominam sobie tę noc... - wzdrygnął się i odsunął, bo Ruda zamierzyła się do kolejnego ciosu - tym razem uderzyła z całej siły kolanem w brzuch Dracona.
- To za to, że  nazwałeś Hermionę szlamą! Mojego brata Wieprzlejem! I Harrego Bliznowatym! - po Sali Wejściowej rozległ się, powtórzony przez echo, odgłos zderzenia skóry o skórę - to ruda istota uderzyła w policzek dziedzica fortuny Malfoyów. - To, ponieważ tak mi się podoba. I jak widzę sali też...
Całemu zajściu przyglądali się wszyscy obecni w SW, w tym kilku nauczycieli, między innymi profesor Snape i Dumbledore, którzy właśnie szli na obiad. Po ostatnim ciosie Ginny stanęła i przyglądała się z obrzydzeniem arystokracie.
- Zawsze byłeś dupkiem - powiedziała i spokojnym krokiem poszła w kierunku Wielkiej Sali. Kiedy szła napotykała spojrzenia pełne zaskoczenia, niedowierzania, podziwu, ale też pełne nienawiści, te ostatnie pochodziły głównie z wianuszka fanek Dracona. Kiedy mijała Profesorów, żaden się nie odezwał, jedynie Dumbledore zaklaskał. Rozbrzmiewały one powoli, dostojnie, po SW, do zgromadzonych uczniów powoli docierało to, co przed chwilą się stało. Po jakiejś minucie samotnego klaskania Dumbledora przyszedł odzew - część Gryfonów oddawała, w pewnym sensie, przyklaskiwała odwadze koleżanki z domu. Ginny tylko skinęła głową w kierunku Dyrektora szkoły i weszła do WS.
- Widzimy się na szlabanie u mnie przez cały tydzień. O 20.00 - powiedział Snape na odchodnym.  Po chwili zbiegowisko się rozproszyło, zostali tylko Blaise, Draco i Hermiona. Ta ostatnia podnosiła właśnie torby Draco i Blaisa, które podała ciemnoskóremu - tleniony blondyn cały czas jeszcze stał, będąc w szoku, następnie odeszła. 
- Stary, co to miało być? - zapytał w końcu Smok.
- Jak to co? Dziewczyna cię zlała. Całkiem porządnie zresztą - siniaka na policzku i brzuchu będziesz miał... - nie dane było mu jednak skończyć, - Malfoy Jr zwymiotował mu na buty. - Ejjjjj! - krzyknął zaskoczony Diabeł. - To były buty ze smoczej skóry! Wiesz, ile kosztowały?



***



- Ginny! Jak mogłaś to zrobić! Na oczach wszystkich profesorów... - Hermiona pouczała swoją przyjaciółkę.
- Twierdzisz, że mu się nie należało? - syknęła Ginny. 
- Ginny to było świetne - przerwał im Ron. - Ile szlabanu?
- Tylko tydzień... U Snape... Jednak było warto - powiedziała i zabrała się za jedzenie.


***


Blaise zaprowadził Draco do pokoju i poszedł na obiad. Szczerze mówiąc w duchu podziwiał Ginny za to co zrobiła Draconowi, ale zanotował też sobie w pamięci, by jej nie złościć. Wszedł do Wielkiej Sali i usiadł na swoim stałym miejscu. Kilka osób wskazało go palcem. Nie dziwił się, w końcu walnął swojego przyjaciela i powiedział... Zachłysnął się pitym właśnie sokiem. Przecież to mogło zabrzmieć tak... zboczenie... Nagle jego wzrok przykuła sowa. Zmierzała w kierunku Ginny i była cała ruda. "Tylko Bliźniacy Weasleyowie mają taką sowę! Ciekawe o co może chodzić?" - pomyślał. Zauważył, że gdy tylko Ginny otrzymała kopertę, ta zaczęła się dymić, a sama zainteresowana wybiegła z Sali. 
- GINEWRO MOLLY WEASLEY! - grzmiał głos bliźniaków. - JAK ŚMIESZ ZADAWAĆ SIĘ Z TYM... - wypowiedź urwała się, widocznie Ginny wbiegła do jakiejś pustej sali i ją wyciszyła. "Ciekawe o co chodziło?" - zastanawiał się Blaise.


***



Gdy tylko zauważyła kolor koperty wiedziała co się święci, wybiegła więc z Sali trzymając w ręku dymiącą kopertę. 
- GINEWRO MOLLY WEASLEY! JAK ŚMIESZ ZADAWAĆ SIĘ Z TYM... - wpadła do pustej klasy "Mufliato" mruknęła. -  PUSTYM, ŚLIZGOŃSKIM KŁAMCĄ I ZDRAJCĄ! ŚMIESZ JESZCZE PYTAĆ CZY POMOŻEMY?! OCZYWIŚCIE, ŻE TAK! I NIE MYŚL, ŻE TO DLATEGO, ŻE JESTEŚ NASZĄ NAJUKOCHAŃSZĄ SIOSTRĄ, KTÓRA ZADAJE SIĘ Z BOGATYMI ŚLIZGONAMI! LEE PRZYPOMNIAŁ NAM, ŻE TO TYLKO KOCHANEMU NIETOPERZOWI NIE ZROBILIŚMY KAWAŁU! WARUNKIEM, PRÓCZ PEŁNEGO PORTFELA, JEST TO, ŻE CHCEMY TO ZOBACZYĆ-,. CZYLI TEN NADZIANY ARYSTOKRATA MA NAM ZAŁATWIĆ TRZY WŁOSY (CHARLIE TEŻ CHCE) I SPRAWIĆ, ŻE TYCH OSÓB NIE BĘDZIE NA BALU. KOCHAMY CIĘ, POZDRÓW NADZIANEGO ŚLIZGONA! 

I jak Wam się podoba? Wreszcie zebrałam się w sobie i to napisałam.

The Versatile Blogger

 

 

 

 The Versalite Blogger


 Zostałam nominowana przez Candice, za co jej bardzo dziękuję!


Zasady:
1. Podziękować nominującemu na jej/jego blogu.
2. Ujawnić 7 faktów o sobie.
3. Nominować 10 blogów, które twoim zdaniem na to zasługują.
4. Poinformować o tym fakcie autorów nominowanego bloga.

7 faktów o mnie:

1. Niektórzy twierdzą, że jestem dobra (czyt. lepsza od innych) z polskiego. Ja się z tym nie zgadzam. Twierdzę, że nie można być dobrym ze swojego ojczystego języka, po prostu trzeba go znać - w końcu to tym językiem posługujesz się na co dzień!
2. Miałam dwa chomiki. Jeden zdechł w nocy kiedy na forum pisałam, że żyje choć ma ponad dwa lata, a drugi we Wszystkich Świętych.
3. Nie nienawidzę Justina Biebera, jednak nie jestem jego fanką. Po namyśle to ja go nawet nie lubię. W końcu go nie znam!
4. Lubię czytać... W wieku 12 lat przeczytałam Iliadę. 
5. Nie jestem rannym ptaszkiem - uwielbiam wstawać po 13...
6. Odnośnie pkt. 4... Nie cierpię czytać lektur... 
7. Wierzę w Boga (Trójcę Świętą) i się tego nie wstydzę.

10 blogów, które nominuję:

1.Szpiedzy 
2. RanyZamknięte 
3. Life without color is not life
4.-10. Nie ma... Na razie, może później to się zmieni. 

wtorek, 26 marca 2013

Patronus

 Patronus

Hejo! Jak pewnie zauważyliście na blogu zaszyły pewne... kosmetyczne zmiany. Doszedł również terminarz. Tam będzie napisane kiedy pojawi się nowa notka, jakie święta i uroczystości będą w najbliższym czasie oraz drobne info odnoście życia bloga.


Bal

Jak być może zauważyliście w terminarzu dnia 01.04.2013 pojawił się wpis "Bal". Już mówię o co chodzi. Tego dnia pod postem w zakładce Sala Balowa zacznie się "impreza". Polegać będzie ona na tym, że wybierzecie sobie partnera z serii HP i będziecie pisać, przy jakiej muzyce tańczycie, czy się całujecie, z kim rozmawiacie, ogólnie co robicie. UWAGA! To co Wy napiszecie wpłynie na losy innych par. Czyli: osoba A pisze: na bal wpadł TROL, to wszyscy się go boją itd. Dalej, bal trwać będzie tydzień naszego czasu. Po tym okresie zsumuję wasze "przypadki" i po około tygodniu dodam miniaturkę. Trochę teraz bardziej organizacyjnie.
Temat balu: Żarty, Wiosna
Czas trwania balu: 1.04 - 8.04 (data może ulec rozciągnięciu)
Stroje obowiązujące: WIECZOROWE

Teraz jeszcze takie info.
MOŻESZ przyjść jako postać z HP, albo wymyślić sobie inną postać.
Na balu może pojawić się tylko jeden "egzemplarz" postaci z Harrego.
Obowiązuje zasada: kto pierwszy ten lepszy. 
Zgłoszenia par do soboty, godziny 18:30.
W niedzielę rano pojawi się  lista par. 
Osoby, które zdeklarują swój udział w niedzielę lub sobotę po 18:30 mogą przyjść na Bal, ale zastrzegam sobie prawo do wybrania im partnera/ki.
Wraz z zgłoszeniem należy wysłać zdjęcie sukni bądź garnituru/ szaty wyjściowej.
Zgłoszenia proszę wysyłać na Em@il@: alisica@o2.pl
Pisanie = komentowanie posta, osoby z trudnościami - proszę napisać mi Em@il@ i zamiast komentarza swoje story wysyłać mi w postaci m@il@, ja później je dodam.
Przykładowy formularz:
Imię i nazwisko, dom: Ginny Weasley, Gryffindor
Imię i nazwisko partnera, dom: Blaise Zabini, Slytherin
Sukienka: <tu link>
Garnitur: <tu link>
Komentarze: Tak
Nick: Finite Incantatem
Aha, jeśli postać wymyślona, to link do wyglądu!
Możesz przyjść z osobą, która ukończyła już Hogwart.

Dzień budyniu, dzień książki dla Dzieci

W te dnie zarzucę Was SPAMEM! 

Nieoficjalne Święto Tego Bloga

Z okazji Prima Aprilis stworzyłam święto tego bloga - w końcu i tu i tu chodzi o żarty! Tego dnia mile widziane życzenia.




Długi ten Patronus!
PaPa
Finite 

 Dzień Ptaków

Edit: Tak, z tej okazji zarzucę Was zdjęciami ptaków z HP, a raczej wszystkich skrzydlatych istot.

niedziela, 24 marca 2013

Treść smutna

Informacja



Rozdział we wtorek nie zostanie dodany. Wiem, zawaliłam...  Trudno. Najprawdopodobniej rozdziału 4 nie zobaczycie do po świętach. Prezent - Lunville - będzie przed Niedzielą. To będzie taki... Eksperyment - zobaczycie dlaczego, jednak na razie ćśśśś.... Zapraszam do komentowania!

czwartek, 21 marca 2013

Z innej beczki

 Z innej beczki

Tutaj macie kilka obrazków. Wszystkie postacie, drzewo genealogiczne i... żarcik.



Rozdział 3

 Rozdział 3

czyli trochę o Malfoyu



Ta da dum... Rozdział jest. Wybaczcie ewentualne błędy, sprawdzałam, ale mam 37.5 stopni, głowa mnie boli i ogólnie to cud, że napisałam. Tekst jest dłuższy... Na początku był krótszy, ale ktoś (głównie Jestem Bezimienna) prosiła mnie i błagała by był dłuższy. Generalnie w oryginale były tylko dwa pierwsze akapity. Potem doszedł ostatni, a na samym końcu reszta.Proszę o głosy w ankiecie. Co prawda kończy się za 7 dni, ale głosy podliczę pewnie wcześniej. Dalej rozdział z dedykacją dla Jestem Bezimiennej, Viridi Prati i Avady Kedavry. Dla tej ostatniej, bo jako pierwsza skomentowała drugi rozdział. Dalej: ze względu na moje samopoczucie, Wasze wymagania co do długości rozdział czwarty pojawi się  w okolicach wtorku. Proszę o komentarze!


"Kto to był?" Zastanawiała się Ginny. Tylko widziałam tylko kolor włosów... Eh... Miał jeszcze tak wyraźnie zarysowane mięśnie... Hm... Kto to mógł być??? Gra w Quidittha, najprawdopodobniej - tłumaczyłoby to umięśnienie...  No, ale nieważne... Muszę wysłać list..."


Witaj George,
piszę odnośnie naszej tajemnicy. Potrzebuję butów, eleganckich, które w określonym czasie i miejscu zamienią się w buty klauna. Wiesz, takie długie, różowe... Muszę je mieć na za tydzień. Oczywiście zapłacę, a właściwie Blaise Zabini. Fundusz jest nieograniczony. Liczę na szybką odpowiedź... Aha... Możesz wtajemniczyć Freda.

Kocham Cię, buziaczki dla Freda!
Ginny



Dziewczyna podeszła do sowy i podała jej list. "Do Georga Weasley'a" powiedziała, a gdy odleciała, wyszła i udała się w kierunku zamku.


***


Blaise siedział w swoim pokoju. Zastanawiał się nad tym, jak podłożyć Snapeowi buty, gdy do dormitorium wpadł Smok.
- Mam dość...Nalej mi Ognistej Whisky- powiedział na wstępie.
-Jeszcze?- zapytał Diabeł, gdy Draco skończył pić. I tak od szklanki do szklanki, gdy Malfoy miał już trochę alkoholu we krwi, zaczął mówić o tym co go dręczyło.
- Wiesz... Zabini... Od dzisiaj koniec z nietolerancją. Koniec z nazwaniem Granger szlamą. Voldka nie ma. Czas wy... wydorośleć - Blaise parsknął bursztynowym płynem i zaczął wstawać, by potrząsnąć Malfoyem i zabrać mu szklankę.
- Gdy tylko... nazwę kogoś... szlamą... masz prawo by walnąć mnie z całej siły - ostatnie słowa Malfoya  zatrzymały jednak Blaisa.
- Przysięgniesz na honor Ślizgona, że nie oddasz? - zapytał.
- Przysięgam!- powiedział blondwłosy chłopak i zasnął.


***

Gdy rano rudowłosa wstała, miała wrażenie, że coś się dzisiaj stanie... Nie zważając na przeczucie ruszyła do łazienki gdzie wzięła prysznic, umyła zęby i umalowała się. Wychodząc obudziła Hermionę, która zajęła jej miejsce w łazience. Ginny stanęła naprzeciwko otwartej szafy. "Co by tu ubrać? Hm, to nie..." - myślała trzymając w ręku różowy seter. W końcu zdecydowała się na czerwone rurki, zwykłą białą koszulkę, na którą nałożyła czarną bluzę z kangurkiem. Na swoje nogi założyła czarne Vansy. Z szkatułki na biżuterię wybrała czerwony zegarek i czarny pierścionek z sercem. Książki zapakowała do krwisto-czarnej torby mugolskiej firmy - Pumy.
 Gdy Hermiona wyszła z łazienki, Ginny pomogła jej wybrać strój. Zdecydowały się na wąskie dżinsy, białą, luźną koszulkę i dżinsowe trampki. Do tego Ruda pożyczyła Mionie białe okulary. Następnie brązowowłosa zarzuciła na siebie szatę - mimo, że 7 klasa nie musiała ich nosić, ona nie dała się przekonać by jej nie zakładać.

 Tak wyszykowane wyszły na śniadanie, a zaraz po nim udały się na lekcję eliksirów.


***


 Gdy tylko Blaise wraz z Draco wstali rano, poczuli silny ból głowy. Ubrali się szybko i zakładając ciemne okulary, wyszli z dormitorium i udali się na śniadanie. Gdy tylko skończyli drugi dzbanek soku dyniowego, wyszli, nic nie jedząc i udali się w kierunku lochów. Instynktownie zatrzymali się przed drzwiami gabinetu profesora Snape. Weszli bez pukania.
- Daj mi coś na ból głowy - jęknął Draco w kierunku swego ojca chrzestnego.
- Boli główka? Moja rada - nie pij tyle! - odpowiedział sarkastycznie.
- No, nie bądź taki... - widząc zaciętość na twarzy profesora, Draco zmienił taktykę. - Powiedzmy... Oddam ci trzy naleśniki z truskawkami i bitą śmietaną z mojego dzisiejszego obiadu... - Snape pokręcił głową, jednak w jego oczach pojawił się błysk.- Dobra, Blaise też ci odda...
- Ej! Nie zgadzam się! - krzyknął Zabini, jednak było już za późno - zostali wypchnięci z gabinetu wraz z jedną malutką buteleczką środka przeciwbólowego.
- A to... Jedną małą buteleczkę! Jak zostanę uzdrowicielem wymyślę eliksir na kaca, którego wystarczy tylko jedna kropla... - mruczał pod nosem Draco. Chwilę później rzucił się na niego Blaise i nie bez powodu: fiolka była do połowy pusta - nie został w niej nawet łyk. Podczas walki butelka upadła i  rozbiła się w drobny mak, przy okazji rozpryskując ostatnie kropelki po podłodze.
- Świetnie... - powiedzieli obaj, a w gabinecie Severus cieszył się z sześciu naleśników z truskawkami i bitą śmietaną




***


Ginny szła na obiad razem z Hermioną, Ronem i Harrym. Gdy byli już w Sali Wejściowej, Ginny wpadła na kogoś. Kiedy tylko podniosła głowę, zobaczyła chłopaka o blond włosach, którego oczy ciskały błyskawice w jej kierunku. Miał jednak powód. Dziewczyna, potrącając go, rozsmarowała mu na koszuli bitą śmietanę wraz z posypką z naleśnika, którego trzymał w ręku.
-Uważaj jak leziesz, Weasley! - krzyknął Malfoy, tak by cała Sala usłyszała.
-Nie czepiaj się mojej siostry! - odpowiedział Ron, którego twarz zaczynała już nabierać koloru dojrzałego buraka.
- Kogo my tu mamy?! - powiedział drwiącym tonem Smok. - Wieprzleja, Bliznowatego i...- spojrzał z obrzydzeniem na Hermi.- I szlamę... - gdy tylko wypowiedział ostatnią głoskę, na oczach wszystkich zebranych, dostał w twarz profesjonalnie wykonanym prawym sierpowym...

CDN



No, kolejna zagadka! Kto przywalił prawym? Aha, teraz pomyślałam, że zaostrzymy zasady - nie ma trzech odpowiedzi - nie ma rozdziału.

Zapraszam na sam dół strony, tam możecie być powiadamiani na Em@il@ o nowych notkach. Teraz jednak dajcie mi wykurować gardło - ledwo mówię po tej próbie i nie zadręczajcie mnie złośliwymi uwagami.

wtorek, 19 marca 2013

Rozdział 2

 Rozdział 2

czyli jak do żartu się szykować oraz wprowadzam kłopoty


 Rozdział z dedykacją dla Kacpra - i tak wiem, że Tysia Ci pokaże! Tym razem bez błędów - nie masz co płakać nad moją interpunkcją!

- Dean Thomas.
- Nie! - odpowiedziała Ginny. - To mój chłopak!
- Chłopak? To ty nie jesteś z Potterem?!
- Nie, nie jestem. Wracając, Zabini, proponuję kogoś... bardziej odpowiedniego. Snape!
- Snape! Oszalałaś?! Chociaż... Dobra. Warunek: następna będzie McGonagall.
- Profesor McGonagall!, Zabini.
- Och!... Jestem Blaise Zabini! - powiedział, wyciągając rękę. - Przyjaciele mówią do mnie Blaise bądź Diabeł.
- Dobra, dobra Diabełku, skoro ci tak na tym zależy, to nie będę się do ciebie zwracała jak Hermiona do Draco i na odwrót. Teraz jednak siądźmy i wymyślmy jakiś kawał...
Dalsza część spotkania przepłynęła w dość pokojowej atmosferze. Co prawda, zdarzały im się kłótnie, ale że mieli dość podobny gust, to stosunkowo szybko wymyślili odpowiedni kawał na Nietoperza.


***

 Snape, Severus
Ten żart jest dziełem dwóch par rąk... Tak, ja Królowa znalazłam odpowiedniego kandydata na przyszłego Króla. Wracając. Za dwa tygodnie będzie bal halloweenowy. Profesor na okazję wypożycza szatę wyjściową, my zaś za pomocą mojego zaklęcia (Zabini, B.) sprawiamy, że gdy tylko on wejdzie do sali, kolor jego szat zmieni się na różowy! Nie zapominajmy jednak o butach - za pomocą i wsparciem Magicznych Dowcipów Weasleyów zmienią się w buty klauna! Ubaw będzie po pachy. Razem z Królem jesteśmy dumni z pomysłu ( w 7/8 mój).


***


Ginny udała się do sowiarni, by wysłać listy do Georga. Ponieważ Ron nie chciał jej pożyczyć Świnki, musiała użyć jednej ze szkolnych sów. Wybrała białą, w czarne plamki. Bardzo przypominała Hedwigę. Na jej wspomnienie z kącika oka Ginny spłynęła łza.
- Płaczesz? - zapytał ktoś za jej plecami.
- Wspomnienia - odpowiedziała.
-Nie możemy żyć przeszłością, tak jak nie możemy jej zmienić - Ginny chciała obrócić się, by zobaczyć, kto do niej mówi,  jednak chłopak zamknął ją w niedźwiedzim uścisku, bo zauważył, że do oczu Ginny napływają łzy. W tym czasie przed jej oczami migały fragmenty i uczucia z przeszłości. Śmierć Hedwigi, Szalonookiego... Strach o Georga, gdy tak strasznie krwawił. Twarze osób, które zginęły. Tonks i Lupin. Płacz przerodził się w szloch. Ruda wtuliła się w umięśniony tors chłopaka, ten mrucząc: "Spokojnie, cicho..." do jej ucha, jednocześnie głaskał ją po głowie. Gdy się już uspokoiła, puścił ją, a gdy Ginny podniosła głowę, by podziękować, zobaczyła już tylko blond włosy znikające za drzwiami.

CDN
Obstawiajcie, kto to mógł być! Ten, kto trafi, ma u mnie rozdział z dedykacją (w którym wyjaśni się, kto to był, ale to jeszcze przynajmniej ze trzy rozdziały, zanim on nastąpi)! Viridi Prati, chciałaś wiedzieć - teraz płacz! Nie dostaniesz rozdziału z dedykacją! Jednak nie martw się, za konstruktywny komentarz z Twej strony, możesz dostać dedykację w następnym rozdziale!

niedziela, 17 marca 2013

Rozdział 1

 Rozdział 1

A właściwie prologu część druga + fragment właściwego opowiadania

Zanim rozdział, to jeszcze dedykacja: Dla Hani, Tysi, Magdy i innych osób czytających mego bloga, acz nie raczących go skomentować. Piosenka, której nie słuchałam, gdy pisałam ten rozdział, a szkoda...
A tu na pewno będę informować o nowych notkach...
 A teraz rozdział! Pisane pod Weną z soku Tymbark jabłko-białe winogrona, w moim kubku ze 101 Dalmatyńczyków. Dla ciekawskich - prolog pisany pod weną soku Caprio multiwitamina, w tym samym kubku.


Ginny miała ubaw. Zaklęcie zadziałało perfekcyjnie. W wejściu do Wielkiej Sali Blaise - niegdyś ciemnowłosy, teraz zaśmiewał się ze swego wyglądu. Ginn rozejrzała się po sali. Gryfoni nie mogli się powstrzymać od śmiechu, Puchoni ledwo oddychali, Krukoni podśmiewali się pod nosem. Najbardziej wesoło było jednak wśród Ślizgonów. Siódmoklasiści pokładali się ze śmiechu, często brudząc się jedzeniem, co dawało im jeszcze większą uciechę. Pośród czwarto-, piąto- i szóstoklasistów rechotanie było cichsze, ale równie otwarte, natomiast trzecio- i drugoklasiści chichotali tylko bądź uśmiechali się pod nosem, jakby bojąc się reakcji Blaisa i Draco. Pierwszoroczniaki miały otwarte buzie ze zdziwienia, jednak u niektórych pojawiał się uśmiech. Przy stole nauczycielskim zdania co do śmieszności zaistniałej sytuacji były podzielone. Dumbledore miał ubaw po pachy, McGonagall i profesor Sprout zanosiły się ze śmiechu, co i rusz wymieniając między sobą komentarze do sceny, która rozgrywała się przed nimi. Hagrid natomiast... robił to, co inni, czyli zanosił się śmiechem*. Inne nauczycielki również cieszyły się tą ucieszna chwilą. Jednak profesor Snape miał iście pogrzebową minę.** (Wiem, że nie powinnam, ale przerwę na chwile opowiadanie i w stylu Cesarza z "Nowych Szat Cesarza"***  zrobię pauzę, zakreślę na czerwono (**) i natychmiast odeślę Was na dół! To ma znaczenie w dalszym rozwoju jednego z wątków pobocznych, ale jakoś narracyjnie nie pasowało mi do opowiadania). Profesor Slughorn zresztą też, ale to może dlatego, że czytał właśnie list od jednego z pierwszych członków Klubu Ślimaka i najwyraźniej niezbyt podobała mu się jego treść. Ginny z powrotem obróciła głowę, zauważyła, że Blaise pisze coś na jej liście i daje go sówce. Szybko więc udała, że od tego śmiechu ma problemy z pęcherzem (chodzi o popularne stwierdzenie: posikać się ze śmiechu) i wyszła z Wielkiej Sali do swojego dormitorium. Tam właśnie znalazła ją sówka.


. * Wiem, że ciągle się powtarzam, ale do opisania reakcji każdej osoby nie starczyło mi synonimów, ba już przy trzeciej nie miałam pomysłów i mimo starań - moich i słownika synonimów - znalazłam tylko trzy plus dwa typu: umierać ze śmiechu do "śmiać się", i pięć do przymiotnika "śmieszny". A propos... wiedzieliście, co oznacza krotochwilny? Czekam na odpowiedzi w komentarzach!
** Wyobraźcie to sobie... Stary (no może nie tak bardzo) nietoperz, z przetłuszczonymi włosami, ustami zaciśniętymi w wąską linię, oczami, które wyrażały smutek* (Czekaj, nie mogę dać w tym miejscu gwiazdki. No dobra... więc umieszczę to tutaj: w następnych rozdziałach będzie napisane dlaczego smutek, a nie złość).
*** Świetny film, animowany, Cesarz zmienia się w lamę! - oglądaliście? Jeśli nie, to zróbcie to teraz (czytaj: przerwij czytanie i leć zobaczyć film!).

*** 

Blaise zjawił się na kilka minut przed ustalonym czasem. Chciał zastawić pułapkę. Zdecydował się na coś klasycznego. Lewitujący kociołek z wodą. Proste, skuteczne, śmieszne. Wcześniej razem z Królową dogadali się, o czym konkretnie pomyślą, by dostać się do Pokoju Życzeń. ''Miejsce do zabawnych knowań'' - tak napisała - wspominał Diabeł. Pokój był szary, ale na ścianach wisiały plakaty z motorami (o czym oczywiście Blaise nie wiedział - dla niego były to tylko jakieś mugolskie maszyny), na prawo od drzwi znajdował się kominek, a przed nim stała kanapa, dwa fotele i stolik. Na lewo od drzwi były regały, a na nich mnóstwo książek. Zabini z ciekawością spojrzał na tytuły. "101 sposobów na udany żart", "Podręczny podręcznik podręcznych żartów", "Klasyk a nuda - jak nie zatrzeć tej granicy". Chłopak uśmiechnął się. W tym momencie usłyszał dźwięk za plecami. Odwrócił się.
 - Dałaś się nabrać! - powiedział. 
- Tak Zabini - dałam się nabrać - odparła Ginny, która była cała mokra. - Uprzedzając twoje pytanie - to jest moje prawdziwe ciało - naprawdę nazywam się Ginny Weasley. Uprzedzając kolejne - stwierdziłam, że nie ma sensu się ukrywać... Dlatego się pojawiłam jako ja. Hm... Ten pokój wygląda jakby już ktoś go kiedyś używał... Dobra, ale przejdźmy do rzeczy. Kto pierwszy? 
- Dean Thomas.


CDN

 Ekhem, przepraszam, że rozdział krótki. Następnego proszę się spodziewać w okolicach piątku, termin, ewentualnie, do reustalenia (istnieje takie słowo?). Edit: Jak patrzę, to ten rozdział jest baaardzo krótki... Aha!, za błędy przepraszam, sprawdzałam, ale ja genialna z ortografii i interpunkcji nie jestem. 
Edit: Błędy poprawione, zredukowana liczba nawiasów.

sobota, 16 marca 2013

Troche nie w temacie bloga, ale...

Ale tekst po prostu mnie rozbroił... Ja wykonałam tylko zdjęcie, tekst należy do Autora, kimkolwiek on jest, proszę więc uszanowac prawa autorskie. Do Autora tekstu: Wiedz, że rozśmieszyłeś(/-aś) mnie tak, że przez trzy minuty nie mogłam się opanować (czyli jednak lekko w tematyce bloga jest!)
A teraz do wszystkich: Jeśli to czytasz zostaw komentarz, choćby typu "czytam" z profilu Anonimowego, dopóki nie pojawi się choć jeden komentarz nie wstawie nowej notki! (Późniejszy dopisek: A i nie ważne, czy napiszesz go tu, czy pod wstępem, w księdze gości, czy gdziekolwiek indziej [Nie dotyczy spamownika i "O Autorce"]. Proszę nie zniechęcaj się do komentowania, nawet jeden ślad Waszej bytności już tu będzie!)
Edit: Zauważyłam, że zdjęcie ucieło trochę tekstu. To nie "cukier" tylko "cukierków".
Finite Incantatem
PS: Przepraszam za błędy, piszę z telefonu i mogłam wszystkich nie wyłapać

sobota, 9 marca 2013

Prolog



Prolog
czyli skoro już pisać to najlepiej zacząć od początku

            Pokój był utrzymany w kolorach czerwonym i złotym, w kominku palił się ogień. Po dwóch jego stronach stały łóżka z czerwonymi zasłonami, a naprzeciw nich znajdowały się biurka, pomiędzy którymi były drzwi. W nogach łóż  stały kufry, na ścianie na prawo od kominka znajdowały się okna, na lewo - drzwi do łazienki. Przy jednym z biurek siedziała ruda dziewczyna. Wpisywała coś do zeszytu.


„Dziennik Żartów”


Własność Królowej Żartów

            Tak właśnie, mniej więcej, prezentowała się okładka tego brązowego zeszytu, który był otwarty na zakładce „Z”.



Zabini, Blaise

Och! taki mały żarcik… Coś weny nie miałam chyba… No może jednak… W samouwielbienie chyba wpadnę, żarcik wyśmienity, mianowicie zaczarowałam jego szampon. Wymagało to trochę obserwacji, dzięki niej dowiedziałam się, że preferuje jeden - Wizkopf - zamawia go co dwa tygodnie, a przynoszony jest zawsze przez tę samą sowę, o wyróżniającym się myszatym kolorze. Dzięki temu wiedziałam, jak podrzucić zmieniony zaklęciem szampon. No to teraz zaklęcie - mój własny wynalazek - jest płynne,  przybiera kolor, zapach i konsystencję otaczającej go cieczy, działa następująco: zmienia kolor rzeczy, w tym wypadku - włosów,  gdy tylko ona znajdzie się we wskazanym miejscu, w tym wypadku - Wielka Sala, lub/i o określonym czasie, w tym wypadku - w porze obiadowej. Już się nie mogę doczekać jutrzejszego obiadu! Ach, zapomniałabym! Na to zaklęcie nie działa Finite Incantatem!


            Kończąc pisać, dziewczyna zaśmiała się, transmutując dziennik w podręcznik do transmutacji. „Tak, to był genialny pomysł, by ukryć zeszyt!” - pomyślała Ginny.
- Dzięki ci, McGonagall! - zakończyła swą myśl na głos.
- Po pierwsze, „Profesor McGonagall”, a po drugie, to za co profesor dziękujesz? - powiedziała Hermiona, która właśnie weszła do ich wspólnego dormitorium.
- Za wytłumaczenie, na czym dokładnie polega animagia - zełgała szybko Ginny. Nie chciała, by Hermiona dowiedziała się, kto jest Królową Żartów - na razie wiedział o tym tylko Geogre, który  przyłapał ją, gdy pisała Dziennik. To była ich tajemnica.
***



             „Śniadanie! Oraz mój szampon! Ostatni raz włosy myłem wczoraj rano, to straszne, no i nie należy zapominać, że to wszystko wina Smoka” - myślał Blaise.
- Smoku! To twoja wina, że jestem dziś w tak złym humorze. Powiesz mi może wreszcie, dlaczego użyłeś mojego szamponu?
- Zabini, Diable, co się tak pieklisz? To TYLKO szampon! - odpowiedział Draco.
- Ty chyba dawno nie oberwałeś Sectumsemprą, Draco. Mam ci przypomnieć, jakie to miłe uczucie? - powiedział z przekąsem Diabeł.
- Co ma piernik do wiatraka Zabini?
- Piernik? Wiatrak? Ty chyba za dużo przesiedziałeś u mugoli w te wakacje - zaśmiał się ciemnoskóry chłopak.
- Zabini, zamknij jadaczkę, bo pożałujesz! - warknął Malfoy, odchodząc w kierunku stołu Ślizgonów.
- Smoku, zaczekaj! - krzyknął tylko ciemnoskóry i pobiegł za arystokratą. Gdy zasiedli już do stołu, Blaise niecierpliwie czekał aż przylecą sowy, zjadając w międzyczasie dwa suche tosty. Nagle w Wielkiej Sali dało się usłyszeć szum skrzydeł. Z świetlika pod sufitem wyleciały setki sów różnych maści. Były brązowe, czarne, szaro-ciemnobrązowe, jedna biała oraz ta - wyczekana przez Zabiniego: duża, myszata, z wielkimi oczami oraz ostrym dziobem. Do nogi miała przywiązaną paczkę, którą Diabeł szybko odwiązał, następnie rzucając: „Do eliksirów, stary!” w kierunku Malfoya, wybiegł z Sali w kierunku lochów, by umyć swe włosy.



 ***

            Ginny niecierpliwie wyczekiwała końca historii magii, po której była przerwa obiadowa. Gdy tylko zabrzmiał dzwonek, wstała i wybiegła przez drzwi, by jak najszybciej znaleźć się w Wielkiej Sali. Po drodze zgarnęła też Hermionę, która wychodziła właśnie z lochów, gdzie miała ostatnią lekcję. Gdy dotarły i siadły na swoich miejscach przy stole Gryfonów, Ginny nachyliła się do Hermiony.
- Hermi, dowiedziałam się od Deana, że Seamus mu powiedział, że siostra Parvati wspominała, że dzisiaj może się wydarzyć coś ciekawego przy stole Ślizgonów - szepnęła jej na ucho. Dziewczyna spojrzała na Ginny, a następnie jej wzrok począł prześlizgiwać się po uczniach siedzących przy wrogim stole. Wtem Ruda, siedząca koło niej, roześmiała się.
- Wybacz, zmyliłam cię. Fretka wraz z Zabini nie dotarli do stołu! - przeprosiła Gryfonka pomiędzy atakami śmiechu. Widok faktycznie był przekomiczny. W drzwiach do Wielkiej Sali  stał blady blondyn - Draco Malfoy, kłócąc się ze swoim najbliższym przyjacielem - ciemnoskórym Blaisem Zabinim. Ich dysputę przerwała sowa, która dziobała Diabła w ramię. Do nogi miała przywiązaną kopertę. Gdy Blaise ją otworzył, ze środka wysunęła się kartka i lusterko.

Drogi Zabini!
            W tym odcieniu włosów bardzo Ci do twarzy! Powinieneś chodzić tak częściej. Choć sądzę, że kolor na początku Ci się nie spodoba, to jestem przekonana, że Malfoy pochwali Cię za jego dobór. Załączam lusterko, byś mógł się przejrzeć!

Z życzeniami
Królowa Żartów

PS
No tak, zapomniałam, możesz próbować użyć Finite Incantatem, ale ono i tak nie zadziała. Jednak nie martw się! To nie zostanie na zawsze, tylko jakieś 3-4 tygodnie.
K.Ż.

         Diabeł rozejrzał się wokoło, wszyscy w pomieszczeniu, no z wyjątkiem profesora Snape i Slughorna oraz jego, zanosili się ze śmiechu. Ba, można by powiedzieć, że większość była bliska zgonu! Blaise szybko spojrzał w lusterko. „Na gacie Merlina! Gdzie moje śliczne czarno-brązowe włosy! Co na mojej głowie robi tleniona strzecha Malfoya?!” - myślał. „Dobra, nie ma co robić sprawy, faktycznie, wygląda to komicznie! Niezła jest ta Królowa, ale ze mną równać się nie może! Już ja się… Chyba…” - spojrzał w kierunku swojego przyjaciela, który teatralnym gestem wycierał łzy śmiechu z twarzy. „Chyba, żeby nakłonić ją do współpracy!” - wymyślił i na drugiej stronie kartki z listem napisał:

Królowo Żartów,
            A raczej Księżniczko! Nieładnie zadzierać z lepszymi od siebie! Nie wiem, czy wiesz, ale jam jest Królem Żartów! Jednakże mam dla Ciebie propozycję… Spotkajmy się w Pokoju Życzeń dziś o godzinie 18. Jeśli chcesz stosować środki ostrożności, to proszę, ale ja i tak wiem swoje.
Z podziękowaniem za wyśmienity żart
B. Zabini

            Wsadził list z powrotem do koperty, a następnie do dzioba sowy i poszedł do stołu, z uśmiechem na ustach, by zjeść obiad.