środa, 31 lipca 2013

HR:1 "Hermiona, zawsze Granger"

 "Hermiona, zawsze Granger"


Hermiona wiedziała, że jej ojciec powrócił i, że pewnie niedługo do niej zawita, by ją ukarać... Spojrzała jeszcze za okno. W Londynie padał właśnie deszcz, gdzieś bliżej horyzontu błyskało. Odwróciła się w kierunku drzwi i wyszła przez nie. Zeszła na dół, do salonu. Zacisnęła ręce w pięść, tak mocno, że zbielały z braku krwi.
- Mamo, tato - odezwała się. - Wiecie, że okłamałam was co do śmierci moich rodziców. Teraz Voldemort powstał, wszyscy czarodzieje już o tym wiedzą. Niestety, wplątałam się w jedną nieprzyjemną sprawę, podczas walki w Ministerstwie, jedna ze śmierciożerczyń mnie rozpoznała.
- Wiemy to kochanie - powedziała pani Granger.
-Tylko, że Voldemort może chcieć mnie odnaleźć i... Zabić. - powiedziała zwieszając głowę.
- Ktoś z czarodzieji na pewno nam pomoże...
- Nie! - wykrzyknęła nagle Hermiona. - Ja się śmierci nie boję. Boję się o was. Kocham was. Dlatego... Muszę wam wyczyścić pamięć...
- Nie zgadzamy się! - odezwał się po raz pierwszy pan Granger.
- Nie róbcie mi tego. Dobrze. Zablokuję część waszych wspomnień. Odblokują się kiedy ktoś powie "Hermiona, zawsze Granger".
- Hm... Tak może być. Ale nam je zwrócisz?
- Jak to wszystko się skończy... Kocham was. Obliviate...


***


Hermiona podeszła do Błędnego Rycerza. Wsiadła i zapłaciła za bilet. Przejechała kilkanaście przystanków, aż zatrzymała się przed stacją Kings Cross. Weszła do środka. Szybkim ktokiem doszła do filaru znajdującego się w 3/4 odległości między 9, a 10 peronem. Rozejrzała się, a następnie przeszła na peron 9 i 3/4. Czekała godzinę na ekspres London - Hogsmade. Kupiła bilet, odszukała przedział i skuliła się na wolnym miejscu przy oknie. Po pewnym czasie usłyszała jak drzwi się odsuwają. Przez szczelinę wszedł chłopka w czarnej szacie i bezceremonialnie rozsiadł się na kanapie naprzeciwko Hermiony. Przyjaciółka Harrego postanowiła zignorować tą osobę, jednak nie do końca się jej to udało.
- Voldemort cię szuka.
- Odkryłeś Amerykę Malfoy... - chciała coś dodać, ale chłopak jej przerwał.
- Jeżeli się nie mylę zrobili to chińczycy...
- Szuka mnie? Skąd to niby wiesz? - zapytała, ignorując jego wypowiedź.
- Jakby miał nie szukać szlamy? - odpowiedział z przekąsem. A dziewczyna, w duchu, odetchnęła z ulgą.
- Malfoy, Voldemort cię szuka.
- Toś wymyśliła! - prychnął.
- Leć do niego! - powiedziała, wstała i wypchnęła chłopaka za drzwi.


***


- Panno Granger! Proszę ze mną! - krzyknął Dumbledore, który wyszedł po Hermionę na stację w wiosce.
- Dziękuję profesorze, że zgodził się pan mnie przyjąć.
- Na Hogwart zawsze można liczyć - powiedział i uśmiechnął się. Hermiona zauważyła przenikającego gdzieś w tłumie Malfoya.
- Muszę z panem porozmawiać. W cztery oczy! - powiedziała akcentując liczebnik.


***


- Wiem, że pan ma świadomość, że Voldemort ma potomka - powiedziała, gdy znalazła się w gabinecie Dumbledora.
- Owszem, ale skąd panna o tym wie? - zapytał zaniepokojoy.
- Córka ma teraz tyle lat co Ron czy Harry.
- Miała... - zmienił Dumbledore.
- Ma. Uciekła z domu.
- Została zabita na moje zlecenie!
- NA PAŃSKIE ZLECENIE TO JA MUSIAŁAM ZABIĆ! - wykrzyknęła. - Uciekłam z domu tuż po tym wydarzeniu. Dlatego Voldemort zdecydował się mnie uśmiercić, I teraz mnie szuka. Bo zna już moją tożsamość.
- Ty? Ty jesteś? - Dumbledore zbladł. Po chwili, gdy opanował drżenie ręki, które usiłował ukryć, wziął z pojemniczka cytrynowego dropsa.
- Nie, nie jestem Hermiona Riddle. Jestem Hermiona Granger.
___________________________________________________________

Dziękuję za astronomiczną, dla mnie, ilość wyświetleń. Z dedykacją dla Edge, z gratulacjami zajęcia trzeciego miejsca w konkursie na blog miesiąca w Stowarzyszeniu DHL.
Postaram się dodać nowy rozdział na Wojnę w przeciągu tygodnia, dwóch.
Jeszcze raz dziękuję Wam za ilość wyświetleń, szczególnie rose breavic, Isabelli Malfoy, Florence, Viridi Prati, Kaji Malfoy i ODIUMORTIS, które skomentowały poprzednią notkę.
Przypominam, że jeśli chcecie zareklamować tutaj swojego bloga, to możecie zrobić to pod notką, ale dodajcie choć skąpe "fajne"/ "beznadziejne" jako komentarz do notki - bym wiedziała, że przeczytaliście.

niedziela, 7 lipca 2013

WŻ:.14



Rozdział 14




Ginny i Blaise wraz z Naczelnym Nietoperzem Hogwartu wylądowali  w ciemnym, mglistym lesie.
- TO ma być ta słoneczna Bułgaria? – zapytał zaskoczonym Blaise.
- Geniuszu, jesteśmy w lesie!  Tu nie dociera słońce! – odpowiedziała, wywracając oczami, Ruda. Diabeł już się nie odzywał. Profesor wraz z uczniami szli w kierunku północnym przez las. Kilka razy Diabłu wydawało się, że widzi jak coś człekokształtnego przemyka pomiędzy drzewami. Parę razy kątem oka zauważał rozbłyski, jakoby ktoś rzucał zaklęcia. Postanowił jednak tego nie mówić, jeszcze by się okazało, że nikogo tam nie było i Wiewiórka zaczęłaby się z niego wyśmiewać, że jest tchórzliwy. Po około półgodzinie szybkiego marszu trafili na polanę. Nagle wszyscy usłyszeli szelest za plecami i jak na komendę odwrócili się, wyciągając różdżki. Zamiast intruza, albo ścieżki którą tu przybyli zobaczyli… siebie. Za nimi stało lustro. Kolejny szelest i wszyscy obrócili się w prawo, znów widząc siebie w lustrze. Kolejny szelest i kolejny… Po kilku szelestach i obrotach, byli cali otoczeni przez lustra. Sprawiało to dziwne wrażenia, że polana jest  nieskończenie wielka.
- Kto tu jest! – zapytał Snape, stając plecami do Blaisea i Ginny. – Kto tu jest?! – zapytał głośniej.
- Profesorze! – wykrzyknęła Ginny. – Chyba widziałam coś na drzewie! – wszyscy spojrzeli w górę. Nagle coś zaczęło na nich spadać. Ruda przezornie rzuciła niewerbalne zaklęcie Protego. Gdy już to co miało spaść, spadło, zauważyła, że Snape i Diabeł byli całkowicie oblepieni brązową cieczą.
- Co to ma znaczyć?! – wrzasnął Nietoperz. Nagle na polanie rozległ się perlisty śmiech.
- To jest… syrop… klonowy…. – powiedziała pomiędzy napadami śmiechu Ginny.
- Z czego się śmiejesz? – zapytał Blaise.
- Zobaczysz… za… chwilę! – nagle z drzew nad nimi zaczęły spadać… orzeszki. Drobno zmielone orzeszki laskowe.  Nagle powietrze przeciął orzech włoski, wytrącając z dłoni różdżkę Blaisea. Zaraz to samo stało się z magicznym patykiem Snapea. Jedyna Ginny zdążyła schować swoją różdżkę pod szatę.
- No i co, zadowolona? – zapytał wściekły Blaise, któremu coraz mniej podobała się cała sytuacja. On i Snape byli cali oblepieni syropem i orzeszkami, gdy Ginny nawet nie dostała jednym owocem. 
- Za moment będzie najlepsze! – powiedziała z uśmiechem na ustach. Równo z końcem jej wypowiedzi z nieba zaczęły spadać… pióra.  Ginny oczywiście nic się nie stało – tylko parę piórek wpadło jej za kołnierz… Natomiast Blaise i Severus… Tu już sprawa miała się… gorzej. Obaj cali oblepieni  wyglądaj jak… ptaki… Albo jak ofiary kawału.
- Wyglądasz żałośnie Zabini! – powiedziała  śmiejąc się.
- Panno Weasley! Proszę przestać się śmiać! Niech lepiej pomoże panna, panu Zabini, który ewidentnie ma problemy ze wstaniem! – rozkazał zły Snape, bowiem Blaise właśnie wywinął efektownego orła na syropie.
- Wstawaj Zabini, ale mnie nie ubrudź! – powiedziała, podając mu rękę. W międzyczasie Snape znalazł swoją różdżkę. Spróbował jednego zaklęcia oczyszczającego, jednak nie zadziałało.
- Nich pan spróbuje użyć Chłoszczyć, ale najpierw niech pan użyje Finite Incantatem.
- Szkoda, że nie jesteśmy w Hogwarcie – mruknął Mistrz Eliksirów. – Nie wymądrzaj się, bo jeszcze dzisiaj wrócisz do Szkoły!
– Ale...
– Nie ma żadnego „ale”! Zabini, gdzie twoja różdżka?
– Gdzieś tutaj – odparł z pewnością chłopak.
– Znajdź ją szybko! – rozkazał profesor, a Diabeł schylił się i zaczął przekopywać mieszaninę w poszukiwani swojego magicznego patyka. Nagle przed nim stanęła Ginny. Zaczęła tupać nogą. Chłopak najwyraźniej ją zrozumiał. Wstał.
– Czy w swej łaskawości, o moja droga Ginewro, byłabyś w stanie otworzyć swe słodkie i idealne usteczka i wypowiedzieć trzy słówka, które będą miodem dla mych uszu i zbawieniem dla mej duszy? – w tym momencie Snape nie wytrzymał i oddalił się na chwilę, przewracając oczami.
- Oh Zabini! Z przyjemnością odpowiem: nie.
- Królowo moja! Padam ci do kolan! Wspomóż sługę swego serca, wypowiedz te trzy słowa, a będę ci dozgonnie oddany! Proszę, niech twe usta – soczyście malinowe i niczym miód słodki błyszczące – uchylą się i choćby szepną, trzy słowa, o nic więcej nie proszę!
Accio różdżka Zabiniego! – powiedziała, przewracając oczami.
– Och ma pani! Jestem ci, o cudowna, wdzięczny po kres tego dnia, który pozostanie w mej pamięci póki będę o nim pamiętać! – odezwał się Blaise, gdy  trzymał już różdżkę w dłoni. Ginny tylko wywróciła oczyma. Rozejrzała się w poszukiwaniu Snapea.
– Profesorze! – zawołała. Po dłuższej chwili milczenia, zaczęła się niepokoić.
– Chodź, pójdziemy i go poszukamy! – powiedział Blaise. Tak zrobili. Udali się w kierunku Szkoły Magii – uznali, że jest to najprawdopodobniejszy cel, w którym udał się Nietoperz. Po około półgodzinnym marszu, znaleźli tegoż mężczyznę na malutkiej polance. Z kącika ust ściekała mu czerwona ciecz. Zarówno Ginny jak i Blaise pomyśleli sobie wtedy „Czyli on jest WAMPIREM? To by tłumaczyło…” – tu następowała długa litania cech Snapea, które czyniły go podobnym do wampira, między innymi upodobanie do zacienionych pomieszczeń, zamianę w nietoperza, bladą skórę i wiele, wiele innych. Sam zainteresowany myślał właśnie „Czemu oni tak wytrzeszczają oczy”, przy okazji starł sobie z kącika ust sok z jagód, które jadł, zanim przyszli uczniowie.
– Idziemy dalej! – zarządził. Cała trójka – dwóch mężczyzn, którzy wyglądali jakby przebrali się za kurczaka i młoda kobieta z rudymi włosami. Gdy wyłonili się z drzew, musieli przesłonić sobie oczy dłońmi, tak było jasno. Gdy wreszcie przyzwyczaili się do oświetlenia, zauważyli wielki zamek. Był bardzo wysoki i strzelisty. Jego blanki zdobiły żygacze – wielkie, straszne rzeźby rodem z Notre Dame. Dookoła zamku, na błoniach, rozbite były namioty. Była ich niezliczona ilość. Dookoła kręcili się ludzie. Wszyscy byli… opierzeni – wyglądali dokładnie tak jak Blaise i Snape. Ginny tylko się zaśmiała, a mężczyźni odetchnęli z ulgą – bali się, że tylko im przydarzyła się podobna wpadka. Kiedy Ruda przestała się śmiać, jej uwagę przykuła ilość namiotów. Spodziewała się grupki trzech osób z szkoły z Francji… Nagle w jej głowie pojawiły się słowa Hermiony, która opowiadała jej o tych zawodach. Wspominała coś, że przyjeżdżają tu uczniowie ze wszystkich szkół magii na świecie… i wspominała coś o tym, że taka szkoła istnieje w prawie każdym kraju… Jednak Ginny nigdy nie przypuszczałaby, że jest ich aż tak dużo…. Nagle do dziewczyny podeszła inna. Miała blond włosy i jasną skórę. Gdyby stanęła koło Malfoya mogłaby uchodzić za jego siostrę. Zaraz za nią pojawił się chłopak.
- Hey! I’m Alice Gnych! This is my friend – Kostek Kucharski. We are from Poland! And you are Ginny Weasley, right? – zapytała Rudej po angielsku.
– Tak, miło mi was poznać… Ale skąd wiedziałaś, kim jestem? – powiedziała z uśmiechem na ustach.
– Jesteś sławna! Ty, Harry, Hermiona! O! Pan jest…. – zawiesiła głos, usilnie próbując przypomnieć sobie, skąd kojarzyła twarz profesora… - Pan jest Severus Snape! Jestem zaszczycona! Nie poznałam pana pod tymi piórami! Można wiedzieć jak idą panu prace nad Eliksirem Chic? W ostatnim numerze Gazety ME było o tym sporo… – nagle odwróciła się w kierunku Blaisea. – A ty to kto?
– Blaise Zabini, do usług – odezwał się pytany z uśmiechem na ustach, którego nie było widać spod piór.
– Serio? Po twoich i Malfoya ostatnich sesjach moja koleżanka ma na Was fazę… Nawet nie wiesz jak to jest okropnie budzić się co dzień rano i widzieć przed swoimi oczami zdjęcia jego i Malfoya… - powiedziała w kierunku Ginny i wzdrygnęła się. Obie się zaśmiały, a Blaise spąsowiał, czego, na szczęście, też nie było widać.
– Widzę, że nie uniknęliście kąpieli w pierzu i syropie klonowym. To tak jak my… Na szczęście Alice uwarzyła eliksir swojej roboty…
– Tak… Dobrze, że pamiętałam o zabraniu składników… Podobno to rola Żartownisiów…
– Kim oni są? – zapytał Snape.
– To uczniowie którejś ze szkół… Krążą plotki, że to Durmstrang tak wita gości… Ale nie wiadomo… Na pewno nie jest to autoryzowane przez żadnego z nauczycieli… Swoją drogą, jak uniknęłaś kąpieli?
– Mam braci, którzy lubią sobie żartować… Tak się złożyło, że kiedyś znaleźli jakąś książkę jugoli, w której było opisane jak zrobić tan kawał… Po trzech razach nauczyłam się szybko reagować.
– Oh! Jak fajnie! A teraz chodźcie! Dam wam eliksiry… To powie profesor co z tym eliksirem? – zapytała i potem przez całą drogę do namiotu rozmawiała o nim.

 ***
­

– Witam wszystkich na Zawodach! Cieszę się, że tak tłumnie przybyliście i jednocześnie przepraszam za klonowe powitanie Was wszystkich. Z przykrością muszę poinformować, że nie udało się złapać żartownisiów, z tego powodu pięć szkół zdecydowało się zrezygnować z udziału. Jeżeli ktoś jeszcze chciałby się wypisać, proszę udać się po kolacji do mojego gabinetu – odezwał się najmłodszy w historii dyrektor szkoły – Wiktor Krum. Gdy podczas jednego z meczów Quidditcha spadł z miotły, złamał sobie bark i nie odzyskał w nim pełne sprawności, a że to była prawa ręka, postanowił zrezygnować z tego sportu. Ginny rozejrzała się po Sali. Większość osób nie miała już prawie wcale piór – z czasem wszystkie zaczęły odpadać. – Mamy nadzieję, że dalszy turniej odbędzie się już bez większych niespodzianek. Uprzejmie informujemy, że rozgrywki zaczną się pojutrze. Obowiązują zasady fair play. Wszystkie odstąpienia od regulaminu i zasad będą karane natychmiastowym zdyskwalifikowaniem z turnieju całej szkoły. Nie będzie wyjątków. Mam nadzieję, że podczas tych zawodów zawrzecie przyjaźnie, które przetrwają nawet po jego zakończeniu. Przede wszystkim chcę wam życzyć udanego spędzenia czasu na tych zawodach. A teraz zapraszam do jedzenia!

 ***

Ginny i Blaise oraz Snape rozbili swój namiot obok drużyny z Polski. Postanowili, że odwiedzą ich jeszcze przed pójściem spać. Nie wiadomo czemu, ale Snape zdecydował się pójść z nimi. Gdy weszli do namiotu w oczy rzuciła się wszechobecna biel z czerwienią. Potem Alice wyjaśniła im, że w są to kolory flagi Polski i, jakby przy okazji, barwy domów w ich szkole magii. W pewnym momencie do namiotu weszła, na oko, trzydziesto siedmio latka. Była wysoka, ale niższa od Snapea. Miała rude włosy i zielone oczy. Nosiła niebieską szatę, która pasowała kolorem do jej włosów. Gdy tylko zauważyła Severusa, wyprostowała się, stanęła i odezwała się. – Snape – powiedziała.
– O… - powiedział, przedłużając Nietoperz. – Sara… Jak miło cię widzieć. Co u ciebie? – zapytał. Kostek dyskretnie pokazał anglikom, że mają wyjść. Tak zrobili, a Polacy chwilę później również się ulotnili.
– Kim jest ta pani? – zapytała Ginny.
– To nasza nauczycielka OPCM… Sara Mull – jest z pochodzenia Polką, ale jej dziadek przyjechał do Polski z Wielkiej Brytanii… – odpowiedziała.
– Zostawiłeś mnie! – dało się słyszeć wrzask w języku polskim dobiegający z namiotu. Na prośbę Blaisea, Kostek go przetłumaczył.
– Cóż… Sądzę, że możemy udać się do naszego namiotu i się zaznajamiać… To raczej trochę potrwa… - odezwał się Blaise.
– A ty skąd nagle taki specjalista? – zapytała go Ginny.
– Gdybyś żyła z Malfoyem pod jednym dachem, też byś wiedziała. Co najmniej pięć razy zostawił Pansy na imprezie, wychodząc z inną dziewczyną. Za pierwszym razem zostałem, myśląc, że wykrzyczą sobie co mają wykrzyczć i się pogodzą. Nigdy więcej nie popełniłem tego błędu. Pięć godzin się kłócili – na to wspomnienie Diabeł się wzdrygnął.
– Wierzę Ci, to chodźmy! – powiedziała Alice. 



__________________________________________





Tak.... Zgadliście. Dzisiaj Finite obchodzi urodziny. Nie ma to jak się urodzić 7.7 o 7 wieczorem, nie? A teraz, jakoby dodatkowo, urodzinki wypadają 7 dnia tygodnia. 47207073 - a to mój numer GG, też wygląda podejrzanie, nie?
Dzisiaj notka urodzinowa... Mimo, że nie było 13 komentarzy pod poprzednią notką, dodaję tą.
Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Strony: 4
Wyrazy: 1772
Znaki: 9 526 - bez spacji
Znaki: 11 306 - wraz ze spacjami
Akapity: 49
Wiersze: 140
Może być? Dobra długość?
Życzenia mile widziane!
Urodzinowo Was pozdrawia, słuchając Majkela Dżeksona, w dniu jego prywatnego pogrzebu, 
F.
Ps
Wyżej macie coś co mnie zachwyciło.
Notka nie jest sprawdzona.
Pisana przy Michaelu Jacksonie.

poniedziałek, 1 lipca 2013

HR:. Prolog I Info o blogu I Odwieszam bloga

HR:.Prolog

 czyli tajemny projekt Finite




Siedmioletnia dziewczynka stała na środku lochu. Obok niej znajdował się mężczyzna w czarnej szacie, jej ojciec. Przed nimi, na posadzce, leżał mężczyzna. Był członkiem Zakonu Feniksa. Cały we krwi, skulony, oczekiwał śmierci. Wiedział, że zawiódł. Miał zabić dziewczynkę, która teraz była jego katem. O tej misji wiedział tylko on i Dumbledore.
- Zabij go! - rozkazał ojciec.
- Tato... Proszę... Ja nie chcę! - wyjąkała dziewczynka.
- Zabij go, albo córkę Zabinich spotka śmierć. Wybieraj!
- Tylko nie Mela! - wykrzyknęła w ciemność lochu. Następnie spojrzała w oczy, skulonemu mężczyźnie. Jej oczy były pełne smutku i żalu. Spojrzała przepraszająco.
-Avada Kedavra - szepnęła.

***

- Mela! Żyjesz! - wykrzyknęła dziewczynka, gdy brązowoskóra weszła do jej pokoju.
- Tak, żyję - powiedziała, a brązowowłosa się rozpłakała. - Nie płacz. Co twój tata kazał ci zrobić tym razem?
- Zabić... - wyjąkała przez łzy.
- Przecież już musiałaś to robić.
- Człowieka... - ta wiadomość zaszokowała siedmioletnią córkę Zabinich. Obie dziewczynki były bardzo dojrzałe jak na swoje siedem wiosen. Obie poznały co to śmierć i rozumiały to zdarzenie. Tego wymagało od nich życie. Musiały też dokonywać egzekucji. Zazwyczaj na zwierzętach, choć raz Mela musiała zabić skrzatkę.
Obie były córkami osób z grona śmierciożerców, a brązowowłosa była, jakoby dodatkowo,  dzieckiem samego Voldemorta. - Ja uciekam z domu. Nie dam rady już więcej. Wybacz! - powiedziała.
- Pomogę ci. Dokąd uciekniesz?- odparła jej najlepsza przyjaciółka.
- Poznałam kiedyś Jean. Ona nie ma dzieci. Zajmie się mną. Jest mugolką.
- Pomogę ci. Chodź za mną. - dziewczynki wyszły z pokoju na szary, mroczny korytarz. Zeszły na parter i wyszły przez masywne, drewniane drzwi. Weszły do ogrodu.
- Gdzie idziecie? - zapytała Belatrix Lestrade, która niespodziewanie pojawiła się za ich plecami.
- Do ogrodu, chcemy się przewietrzyć - odpowiedziała Mela.
- Coś wam nie wierzę! - wysyczała. - Pójde w takim razie z wami.  Nie chcemy przecież by córce Czarnego Pana coś się stało... - zawiesiła głos. Dziewczynki wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
- Ja już wrócę do rezydencji... Skoro ty zaopiekujesz się Inką... - powiedziała Mela i znikła w gąszczu za Bellą. Gdy doszły do altanki przy bocznym wyjściu, Bellatrix nagle upadła na ziemię. Z drzew za Inką wyłoniła się Mela z gałęzią w dłoni.
- Biegnij głupia! - krzyknęła, a Inka się jej posłuchała. Wybiegła przez furtkę, przebiegła kilkaset metrów, zauważyła podjerzdżającego Błędnego Rycerza. Wsiadła do niego, a kilka przystanków później wysiadła. Przez chwilę stała na mugolskim przystanku, by wsiąść do jednego z nadjeżdżających autobusów. Wyjechała za miasto gdzie wsiadła do autobusu, który zawiózł ją na zadbane osiedle. Podeszła do jednego z niebieskich domów i zadzwoniła.
- Dziecko! Co ty tu robisz?
- Rodzice zgineli... W wypadku. Nie chcę zostać sama! - powiedziała brązowowłosa i przytuliła się do kobiety, która stała w drzwiach.
- W takim razie... Eh... Wejdź, zrobię ci kakao.

***

Kilka miesięcy później sąd przyznał Jean i jej męzowi prawa rodzicielskie nad brązowowłosą. Gdy dziewczynka skończyła jedenaście lat poszła do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Dowiedziała się tam, że jej ojciec, Voldemort, zniknął pięć dni po jej ucieczce, a pokonał go Harry Potter, który, razem z nią trafił do Gryffindoru. Zaprzyjaźnili się. Potem razem udaremnili pierwszy powrót Voldemorta. I tak przez kilka kolejnych lat. Gdy wróciła po czwartym roku wyjawiła swoim rodzicom całą prawdę o swojej rodzinie. I wszystko było dobrze. Do czasu gdy wraz z Belatrix spotkały się w Departamencie Tajemnic...

_______________________
Z góry  uprzedzam, że mogą pojawić się błędy, gdyż beta zwie się Finite. 
Dedykacja dla Cave - bez której nigdy nie opublikowałabym HR, a jeżeli już, to dpiero w moje urodziny - 7.7 (o siódmej wieczorem - ja to mam szczęście :D). To ona wielkim poświęceniem wymusiła na mnie opublikowanie tego 1 lipca. Brawo Cave!
Jest to całkowicie, aż do bólu, inne opowiadanie z serii "Córka Riddle". Bynajmniej Voldek nie jest dobrym ojcem, ani matki córki nie kochał. Nasz kochany Spalony Pan jest najbardziej złym człowiekiem jakiego widział świat... Pomijając oczywiście Hitlera, Stalina i im podobnych.

Teraz odnośnie bloga... Jak już pisałam... BLOG ZOSTAJE ODWIESZONY!
A teraz... Do SWAG... Faktem jest, że "WŻ" nie ma już prawie nic wspólnego z opowiadaniem... Postaram się to zmienić, mam nawet na to pomysł... Mogę Ci powiedzieć tylko, że w oryginale miała być to totalna "wojna żartów"... Tylko pomysł się zmienił, a nazwa została. I dobrze myślałaś... "Sło*k" to w istocie "słoik". Więcej o tym można przeczytać tutaj.

Teraz do Was wszystkich piszę. Zmieniam charakter bloga. Będę publikować tu wszystkie moje opowiadania o "Harrym Potterze". Głównie miniaturki. Ale też skończę WŻ.
Notki będą oznaczane skrótami. 
WŻ - Wojna Żartów - opowiadania Blinny (przykład, rozdział 14 - WŻ:.14)
NDF - Na dwa fronty... - opowiadanie o własnej postaci i Draco Malfoyu (przykład, rozdział pierwszy - NDF:.1)
HR - opowiadanie o córce Voldka (przykład, rozdział pierwszy - HR:.1)
Wiem, że można się pogubić... Dlatego skróty zostaną umieszczone w informacji.
Obiecuję, że najpierw skończę WŻ, którą poprzeplatam z notkami o HR, NDF zostanie dokończone później. Zrobię spis treści :D
Jeśli macie pytania, piszcie na GG - 47207073, bądź w komentarzu.
Ach... Że nazwa się przyjęła, to blog nada nazywał się będzie Wojna Żartów.