Gdy Pieczęć mienić się zacznie żywym złotem
To opowiadanie Wielkanocne. Nie zostało jeszcze poprawione. Tak więc błędów nie wytykajcie. Jest ono dedykowane pamięci Richarda Griffithsa, zmarł wczoraj. To jest jeden jedyny raz kiedy opowiadanie jest takie długie. Nigdy znów takie nie będzie. Mam nadzieję ujrzeć dużą ilość komentarzy. Dalej teksty przepowiedni, kołysanki i epilogu są dziełem mojego geniusza - Tysi - Blue Bubble Neko. Gratulacje dla niej. Nie życzę sobie, żeby ktokolwiek skopiował to opowiadanie. Zbyt dużo nad nim siedziałam.
Teraz tak:
Dla wszystkich czytelników,
z życzeniami zdrowia i radości,
oraz wesołego jajka
Finite Incantatem
I. POCZĄTEK
Gnałam na złamanie karku przez błonia. Przez mgłę widziałam już zarysy bijącej wierzby.
„Bławatki za moment się pojawią” myślałam. „A co to są bławatki?” zapytałam
mnie, głosem Hermiony, moja podświadomość. „Ohh, to takie, jakby, muszki… W
kształcie bratków! Są widoczne tylko o północy 29 lutego! Oczywiście trzeba
mieć do tego specjalistyczny sprzęt” machnęłam w powietrzu moimi okularami.
- Luna!!!- krzyknął ktoś za moimi
plecami.- Zatrzymaj się, ja już ledwo powłóczę nogami.
- Oh Neville, dasz radę to już
niedaleko!- odkrzyknęłam mojemu towarzyszowi dobiegając do wierzby. Ta nawet
się nie ruszyła, nie wiem czemu, ale tylko gdy ja podchodziłam nie zaczynała
atakować. Widząc dobiegającego Nevilla dotknęłam wierzbę w sęk. „Teraz w dół!”
zakrzyknęłam w myślach wchodząc do tunelu.
-Teraz w prawo, lewo, na ukos
przez komnatę i do góry!- zawołałam do Nevilla. Gdy przebyliśmy całą drogę na
powierzchnię wyszliśmy na środku polany.
- Gdzie my jesteśmy?- zapytał.
-W Zakazanym Lesie! To polana
centaurów-powiedziałam.- Nie martw się, nie zrobią nam krzywdy!
-Skoro tak mówisz…-powiedział nie
do końca przekonany Nevill. „Luna!” odezwał się głos w mojej głowie. „ Tak???”
zapytałam siebie. „Pamiętasz co ma dzisiaj być?” „Bławatki!” wykrzyknęłam z
radością. „Nie coś ważniejszego. Pomyśl, dlaczego otrzymałaś od profesor McGonagall pozwolenie na wyjście z Nevillem tylko na godzinę?”, „Bo dzisiaj jest
niespotykane ustawienie planet. Raz na trzy tysiące lat planety 29 lutego na
trzy godziny poczynając od północy są ustawione w konfiguracji w której Uran
jest bliżej Ziemi niż Jowisz!” oznajmiłam głosowi Hermiony. „Powinnaś to
wiedzieć Herm!” zarzuciłam mojej koleżance. „ Luno ja jestem twoją
podświadomością! Nie mogę dawać Ci rozwiązań na tacy. Ciekawe gdzie jest Uran?”
zapytała. „Na niebie, jeśli masz na myśli planetę, jeśli nie to Centaur
powinien tutaj…” - urwałam.
-Neville! Widzisz tu gdzieś
jakiegoś centaura?- zapytałam z nadzieją w głosie.
- Nie ma tu nikogo Luno.
- To źle, że tu nikogo nie ma…- w
tym momencie mój kieszonkowy zegarek wybił północ.- Załóż okulary-powiedziałam
do Nevilla, sama zakładając swoje. Tak jak się spodziewałam zadziałały ukazując
bławatki. Podeszłam do najbliższego. Już miałam poprosić by Nevill tu przyszedł
gdy w połowie pierwszego dźwięku przerwał mi krzyk. Z duszą na ramieniu
odwróciłam się. Okazało się, że to mój towarzysz potknął się na jedynym
wystającym korzeniu na całej polanie. Z mojej perspektywy wyglądało to jakby
Nevill złamał sobie nogę, jednak gdy do niego podeszłam kamień spadł mi z
serca, wyglądała tylko na zwichniętą. „Luna” znowu odezwała się Hermiona z mej
głowy. „Luna!” - kolejny raz rozdźwięczało mi w głowie! " O co ci chodzi?" krzyknęłam. " Rozejrzyj się, nie mogę Ci powiedzieć! Boję się!" darła się moja podświadomość. Wzielam więc pomogłam Neillowi dostać się w cień drzew. W tym momencie na polanę wbiegł centaur.
- Avada Kadavra! - błysnęło zielone światło.
- Nie! - wytrwało się z mojego gardła. - Expeliarmus! - krzyknęłam jednak czar minimalnie minął czarną postać wychodzącą z mroku. - Difindo! - odbicie. - Avada Kadavra! - widziałam. Zielone światło. Mknęło ku mnie. Wiedziałam, że nie zdążę uciec. Poczułam łaskotki. " Umieranie jest nawet przyjemne..." pomyślałam. Wtem się skończyło. Jednak nie moje życie. Światło... Polana rojaśniona była jedynie blaskiem księżyca. Skupiał się on jednak wokół mych stóp. Czarna postać stała nieruchomo.
- Petryficus Totalus! - powiedzialam spokojnie, jednak postać odbiła zaklęcie.
- Morsmorde! - krzyknęła, zniknęła, a ja patrzyłam jak na niebie pojawia się znienawidzony znak. Usłyszałam trzask teleportacji.Na polanie pojawiła się profesor McGonagall.
- Panno Lovegood, nic co nie jest? Co z Longbotomem? - zapytała.
- Żyjemy... Kto to był?
- Ehhh... Obawiam się, że walczyłaś... - nie zdążyła skończyć.
- Przeżyłaś! - krzyknął Neville. - Przeżyłaś!
- Tak panie Longbotom - panna Lovegood ma się dobrze. Widzę, jednak, że coś się stało z pańską nogą. Pani Pomfry zajmie się nią gdy tylko dotrzemy do zamku - w tym momencie na polanę wbiegła Hermiona.
- Już jestem pani profesor. Dra... Malfoy zostsał w zamku... Pani profesor - Hermiona zacięła się patrząc w niebo. - CO TUTAJ ROBI MROCZNY ZNAK?!
- Jaki znak...- zapytała McGonagall, jednak zaraz go zauważyła
. Nad polaną unosiła się znienawidzona, ale i wzbudzająca strach czaszka wraz z wężem wyłaniającym się z jej ust. - Panno Granger, proszę teleportować się wraz z Longbotomem do zamku - mruknęła formułkę zaklęcia i Hermiona wraz z Nevilem zniknęli. - My poczekamy na Ministerstwo - zwróciła się do mnie.
"Żyjesz" - powiedziała Hermi z mojej głowy. "Tak, co w tym niezwykłego?" - zapytałam. "Oberwałaś Avadą!"
- Eh! - westchnęłam, a McGonagall popatrzyła na mnie.
- Mówiłaś coś? - zapytała, pokręciłam głową.
***
Godzinę później siedziałam w gabinecie dyrektorki. Za biurkiem wisiały portrety wcześniejszych dyrektorów, między innymi profesora Dumbledora i Snapea. Do tego pierwszego pomachałam wesoło ręką. odmachał. Jak poinformowała mnie przed chwilą pani profesor pracownicy Ministerstwa zajeli się już Czarnym Znakiem, a kilku aurorów wyruszyło by znaleźć centaury. W tej chwili czekałam na przybycie Ministra Magii, który miał mnie przesłuchać. Kolejny raz rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wstałam i podeszłam do myślodsiewn, przejrzałam się w lustrze wiszącym nad nim. Wyglądałam tak... zwyczajnie. Nie spodobało mi się to. Podniosłam więc prawą rękę by lekko zwichrzyć fryzurę. I wtedy to zobaczyłam...
-AAAAA!!! - krzyknęłam, a do pokoju wpadł Puchon z siódmej klasy - najwyraźniej miał mnie pilnować.
- Luna opanuj się! - powiedział, jednak gdy zobaczył moją rękę sam musiał zdusić krzyk. Ręka prezentowała się w miarę normalnie - blada z długimi, zgrabnymi palcami - jednak na grzbiecie dłoni pojawiło się coś pomiędzy tatuażem a blizną. Miało to kształt układu słonecznego. Planety ustawione były w tej samej konfiguracji co dziś, jednakże Uran jakby... promieniował dziwnym blaskiem. "Och!" - odezwała się Hermiona w mojej głowie, ja jednak milczałam.
- Wiesz, panienko, co to jest? - zapytał mnie Dumbledore z obrazu. - To jest coś pośredniego między Mrocznym Znakiem, a blizną Harrego. To co masz na ręce to Pieczęć Centaura. Bardzo rzadka. Skąd ją masz? Choć, jak sądzę nie znasz odpowiedzi na to pytanie, to może przypominasz sobie jakiś dziwny fakt z ostatnich kilku godzin?
- Och! Słyszałam o tym! - wykrzyknęłam.
- Możesz mi wyjaśnić? - zapytał Puchon, w którym poznałam mMichaela Tarrnera.
- Oczywiście! Jest 7 "głównych" rodów centaurów. Ród Merkurego, Wenus, Marsa, Jowisza, Saturna, Urana, Naptuna. Co siódmy potomek w głównej lini rodu otrzymuje otrzymuje imię patrona. Jest tylko jeden warunek. Na Ziemi może żyć tylko jeden Merkury, Mars, Jowisz, Saturn, Uran, Neptun i jedna Wenus na raz. Każdy z tych centaurów może objąć opieką jednego człowieka. Zdarza się to bardzo rzadko gdyż te istoty nie przepadają za nami. Z tego również powodu nie wiadomo na czym taka pieczęć polega - ostatni zarejestrowany przypadek miał miejsce 700 lat temu!
- Dokładnie! - pochwalił mnie Dumbledore. - To może być potężna magia! Nie wspomniałaś jednak o jednej rzeczy - centaur może wybrać jedną osobę, ale dopiero gdy centaur umrze istota ta dostaje Pieczęć. Znasz, albo znałaś jakichś centaurów?
- Urana...- zamyśliłam się, a z moich oczu pociekły łzy. - Zginął tej nocy - powiedziałam. Po tej wypowiedzi zaległa cisza. Odeszłam od myślodsiewni i usiadłam na krześle naprzeciwko biurka. Piętnaście minut później w kominku pojawił się Kingsley Schacklebot - Minister Magii, potem jeszcze kilkoro pracowników Ministerstwa i mój tata.
-Tato! - wykrzyknęłam. - patrz na moją rękę!
-Ohh! - powiedział tylko i mnie przytulił. Widząc zgromadzenie i Kingsleya skłonił się. - Dobra Noc! Panie Ministrze - powiedział.
- Właściwie to już dzień dobry - odpowiedział czarnoskóry i uścisnął memu tacie dłoń. Kilka minut później do gabinetu przybyła McGonagall.
- Witam wszystkich. jak rozumiem sprowadza państwa sprawa Mrocznego Znaku. To panna Luna Lovegood. Wraz z Nevillem Longbotomem była na polanie gdy to się wydarzyło. Panno Lovegood proszę opowiedzieć co się stało. - powiedziała.
- Poszłam na polanę wraz z Nevillem by obserwować bławatki... - opowiadałam. - Wtem na polane wbiegł centaur - Uran - niestety chwilę później już nie żył, zabiła go postać w kapturze. Nim minęła chwilka już z nią walczyłam... - tu podałam wszystkie zaklęcia, które padły podczas walki. - Potem krzyknęła Avada Kedavra. Następnie Morsmorde i zniknęła.
- Zaklęcie niewybaczalne? W kogo? - zapytała jedna z pracownic.
- Jak to w kogo? We mnie!
- Umiesz odbijać zaklęcie śmierci?
- Minęło Cię? - padały kolejne pytania.
- Zaklęcie trafiło...
- Dziecko, nie czas na żarty - powiedział jakiś starszy Pan.
- Żarty? - zapytałam.
- Nie mówisz chyba prawdy - powiedział ten sam mężczyzna.
- Czy wyglądam, jakbym kłamała? Po namyśle to może wina Pieczęci - odpowiedziałam.
- Jakiej? O co chodzi? - w pomieszczeniu zabrzmiały pytania.
- CISZA! - krzyknął Dumbledore z obrazu. - Michaelu, zaprowadź Lunę do skrzydła szpitalnego. - Ja opowiem tu zgromadzonym o Pieczęci.
***
W skrzydle szpitalnym dostałam kilka eliksirów na wzmocnienie. Gdy tylko pielęgniarka wyszła, rozejrzałam się po sali. Byłam tu tylko raz w czwartej klasie. Pomieszczenie właściwie się nie zmieniło. Brakowało tu tylko Harrego, Hermiony, Rona i Ginnny. Podeszłam do Nevilla, leżącego na sąsiednim łóżku. Spał. Wyglądał tak ładnie. Na jego twarzy zagościł spokój. Co jakiś czas się uśmiechał. Usiadłam przy jego łóżku. Pogładziłam go po włosach. "Ta cisza jest taka nienaturalna..." - pomyślałam.
- Pomyluna - odezwał się ktoś za moimi plecami. "Pff... Draco Malfoy. Ten..." - odezwała się Hermi z mojej głowy. Kontynuowała, ale zagłuszyły ją słowa Malfoya. - McGonegall cię wzywa.
***
Hej Tato! - odezwałam się wesoło, gdy weszłam do gabinetu Dyrektorki. Miał markotną minę tak, jak na pogrzebie Mamy i kiedy dowiedział się, że Voldemort powrócił.
- Panno Lovegood. Wie Pani, co to myślodsiewnia? Świetnie! Za moment pokażę Pani wspomnienie. Porozmawiamy, jak je obejrzysz - podeszłam do misy. McGonegall wlała do niej srebrzysty płyn. Włożyłam głowę.
***
Znalazłam się w holu szkoły. Musiało być to tuż po II bitwie o Hogwart. Wszędzie walały się gruzy. Obok mnie stała profesor McGonegall.
- Pani Profesor! Stało się coś Pani Travnely! - krzyczała jeszcze ze schodów Parvatti Patil. - Chyba wpadła w trans! McGonegall nic nie mówiąc, pobiegła za nią, a ja, siłą rzeczy, również. Gdy wpadłyśmy do pomieszczenia, moje oczy musiały przyzwyczaić się do panującego tam mroku. Na samym środku pokoju stała nauczycielka wróżbiarstwa. "Ta stara... ropucha!" - powiedziała Miona z mojej głowy. Travnely miała nieobecny wzrok.
- Gdy Pieczęć mienić się zacznie żywym złotem,
A półkoń, półczłowiek zastąpi jej drogę,
Sami-Wiecie-Kto już będzie czekał,
by w proch przemienić tego człowieka. - Odezwała się dziwnym, grobowym głosem.
- Życie odbierze jak za dotknięciem różdżki,
delikwent znajdzie się w ciele staruszki.
Z piersi ostatnie ucieknie tchnienie,
a z ramion spadnie najcięższe brzemię. - dokończyła Parvatti. Nagle wszystko zniknęło.
***
Panno Lovegood, pozwoliłam sobie wezwać tutaj pannę Patil. Proszę nie mówić, kto jest autorem drugiej części przepowiedni - chwilę później do gabinetu weszła Parvatti. - Wezwałam cię tutaj, ponieważ jesteś najlepsza z wróżbiarstwa. Razem z Panem Ministrem, który tutaj za moment przyjdzie, prosimy cię byś zainterpretowała nam pewną przepowiednię - tu McGonegall wręczyła jej kartkę z tekstem. - Oczywiście nie może ona wyjść poza ten pokój. Rozumiemy się? Świetnie! - pięć minut później przyszedł Minister i przywitał się z Parvati.
- Chyba rozumiem już o co chodzi w tej przepowiedni. Na pewno trzeba zacząć od tego, że ile osób, tyle interpretacji, a i tak żadna może się nie spełnić. Coś mi podszeptuje, że może tu chodzić o Lunę i Sami-Wiecie-Kogo - Voldemorta. Oznacza to, że... - spojrzała na McGonegall i Kingsleya - ... Voldemort powróci bądź powróci.
- Mamy podejrzenia, że to się już stało. Znaleźliśmy martwe jednorożce. Znowu. Dla pewności trzeba by jeszcze sprawdzić u kogoś z Mrocznym Znakiem - powiedział Kingsley. W tym momencie drzwi otwarły się i wpadła przez nie Hermiona podtrzymująca Draco.
-Proszę... Mroczny Znak... Wyraźny! - dało się zrozumieć pośród bełkotu Draco.
- Panno Granger proszę zabrać pana Malfoya do skrzydła szpitalnego - rozkazała Dyrektorka gdy tylko zobaczyła jego lewe ramię. - Sądzę Kingsley, że mamy ostateczne potwierdzenie. Voldemort powrócił. Panno Parvati proszę kontynuować.
- Jest tu też coś o pieczęci..
- Chodzi o Pieczęć Centaura, gwoli ścisłości - powiedział Dumbledore z obrazu.
- W każdym razie w drugim wersie chodzi pewnie o działanie tej pieczęci. Dalej to chyba oczywiste. Voldemort zapragnie zniszczyć tą osobę. Dalej jest trudniej. Ktoś na pewno zginie. Raczej więcej niż jedna osoba. Dwa pozostałe wersy... To tajemnica. Wcześniejszy można przetłumaczyć dosłownie... Ehhh... Już nic więcej nie rozumiem.
- Voldemort powrócił. O tym trzeba poinformować nasz świat. I premiera - powiedział po chwili Kingsley. Wtem do gabinetu wpadła sowa. Minister odwiązał list. - Wiadomo już z kim walczyłaś - odezwał się do mnie smutnym głosem. - Był to sam Voldemort. Dodatkowe badania wykazały, że jest tak samo silny jak sprzed pierwszego upadku. Niestety muszę w takim razie szybciej wysłać sowę do Proroka Codziennego oraz spotkać się z premierem w trybie natychmiastowym. Minerwo zabezpiecz zamek, zostawiam ci aurorów. Dodatkowo wyślę do ciebie pozostałych przy życiu członków Zakonu Feniksa - druga sowa wleciała. Minister wytrzeszczył oczy. - Masowa ucieczka z Azkabanu... Powiedz Malfoyowi, że jego ojciec jest w Mungu i, że przeszedł na naszą stronę. Znowu się zaczęło...
***
Wszystko wyglądało prawie tak samo. Zebranie w WS. Pierwszaki i drugoklasistki ocierali skrycie łzy. Niedowierzanie starszych roczników. Wszystko było takie straszne. Poszłam na Wierzę Astronomiczną. Patrzyłam na księżyc. "Luna!" - odezwał się głos w mej głowie. "Dasz radę! Harry sobie poradził więc ty..."
- JA NIE JESTEM HARRYM!!! - krzyknęłam w ciemność. - To za wiele dla mnie! Tylu ludzi zginęło przy poprzedniej walce... Teraz też mogą. Znów wszystko będzie okryte pyłem! Pojawią się stada gnębiwtrysków... Ludzie oszaleją! - ktoś mnie przytulił.
- Luno! Uspokój się! - powiedział Neville. Wtuliłam się w niego. Tak ładnie pachniał. Zamknęłam oczy, a z nich popłynęły łzy. Neville głaskał mnie po głowie.
***
Korytarz. Ciemność. Przetarłam oczy. "Jak ja się tutaj znalazłam?" - zapytałam w głowie. Nie otrzymałam odpowiedzi. Rozejrzałam się. "Co tak tu będę stać?" Poszłam kilka kroków do przodu. Potknęłam się. Płyta nagrobna. Odskoczyłam. "Remus Lupin i Nimfradora Tonks- Lupin" - głosiła. Łza spłynęła mi po policzku. Poszłam dalej. Znów się potknęłam i znów o nagrobek. "Fred Weasley". Kolejna łza. Krok i upadek. "Lavender Brown". Po moich policzkach coraz szybciej płynęły łzy. Szłam dalej i upadałam. Wstawałam, a przed oczami migały mi twarze osób, które zginęły. W końcu weszłam do jakiejś sali. Na środku leżał Uran. Obok niego pojawił się inny centaur. Martwy. Ręka mnie zapiekła. Pieczęć mieniła się na zielono. Znów ból, kolejne ciało, inne światło i tak dalej. Ból, ciało, światło. Aż w końcu ból był tak silny, że upadłam. Pieczęć zaświeciła na złoto. Zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam byłam znów w korytarzu. Nagle rozbrzmiał głos.
- Avada Kedavra! - zielone światło i ciało, które upada. McGonegall.
- Znajdę Cię! - echo... Głos wwierca mi się w uszy...
- Avada Kedavra! - zielone światło i ciało, które upada. Harry. Bezradność. Echo. Zielone światło. Ron. Bezradność. Echo. Zielone światło. Parvati. Bezradność. I tak dalej... Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność.Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność.
- Znajdę i zabiję! - znów echo. Coś mnie pcha. Upadam.
- Avada Kedavra! - zielone światło. Coś upada. Na mnie! Jest zimne.
Neville.
Neville.
Neville.
- Czy tego chcesz Luno? - głos. Moje uczucia. Strach. Bezradność. I łzy...
***
-AAAAA!!! - mój krzyk niesie się po błoniach.
- Luno! Żyjesz! - dociera do mnie głos Nevilla. Wtulam się w niego. "Żyjesz" - szepczę.
- Dziękuję za to, że jesteś - mówię. "Niech ta chwila trwa w nieskończoność!" myślę.
-WYDAJCIE JĄ! - TEN głos. Teraz wszyscy go słyszą. wiedzą też o kogo chodzi. O mnie. - PÓŁ GODZINY - teraz też wszyscy wiedzą o co chodzi.
- Luna! McGonagall mówi, że masz zejść na dół! - mówi Michael, który zadyszany wpadł właśnie na wierzę. Schodzę więc. Na dziedzińcu stoi McGonegall. "Sonorus" mruczy.
- NIE WYDAMY JEJ! TAK BĘDZIE ZA KAŻDYM RAZEM! POGÓDŹ SIĘ Z TYM! - mówi. Przychodzi odpowiedź.
- W TAKIM RAZIE III BITWĘ O HOGWART CZAS ZACZĄĆ.
- Dokładnie! - pochwalił mnie Dumbledore. - To może być potężna magia! Nie wspomniałaś jednak o jednej rzeczy - centaur może wybrać jedną osobę, ale dopiero gdy centaur umrze istota ta dostaje Pieczęć. Znasz, albo znałaś jakichś centaurów?
- Urana...- zamyśliłam się, a z moich oczu pociekły łzy. - Zginął tej nocy - powiedziałam. Po tej wypowiedzi zaległa cisza. Odeszłam od myślodsiewni i usiadłam na krześle naprzeciwko biurka. Piętnaście minut później w kominku pojawił się Kingsley Schacklebot - Minister Magii, potem jeszcze kilkoro pracowników Ministerstwa i mój tata.
-Tato! - wykrzyknęłam. - patrz na moją rękę!
-Ohh! - powiedział tylko i mnie przytulił. Widząc zgromadzenie i Kingsleya skłonił się. - Dobra Noc! Panie Ministrze - powiedział.
- Właściwie to już dzień dobry - odpowiedział czarnoskóry i uścisnął memu tacie dłoń. Kilka minut później do gabinetu przybyła McGonagall.
- Witam wszystkich. jak rozumiem sprowadza państwa sprawa Mrocznego Znaku. To panna Luna Lovegood. Wraz z Nevillem Longbotomem była na polanie gdy to się wydarzyło. Panno Lovegood proszę opowiedzieć co się stało. - powiedziała.
- Poszłam na polanę wraz z Nevillem by obserwować bławatki... - opowiadałam. - Wtem na polane wbiegł centaur - Uran - niestety chwilę później już nie żył, zabiła go postać w kapturze. Nim minęła chwilka już z nią walczyłam... - tu podałam wszystkie zaklęcia, które padły podczas walki. - Potem krzyknęła Avada Kedavra. Następnie Morsmorde i zniknęła.
- Zaklęcie niewybaczalne? W kogo? - zapytała jedna z pracownic.
- Jak to w kogo? We mnie!
- Umiesz odbijać zaklęcie śmierci?
- Minęło Cię? - padały kolejne pytania.
- Zaklęcie trafiło...
- Dziecko, nie czas na żarty - powiedział jakiś starszy Pan.
- Żarty? - zapytałam.
- Nie mówisz chyba prawdy - powiedział ten sam mężczyzna.
- Czy wyglądam, jakbym kłamała? Po namyśle to może wina Pieczęci - odpowiedziałam.
- Jakiej? O co chodzi? - w pomieszczeniu zabrzmiały pytania.
- CISZA! - krzyknął Dumbledore z obrazu. - Michaelu, zaprowadź Lunę do skrzydła szpitalnego. - Ja opowiem tu zgromadzonym o Pieczęci.
***
W skrzydle szpitalnym dostałam kilka eliksirów na wzmocnienie. Gdy tylko pielęgniarka wyszła, rozejrzałam się po sali. Byłam tu tylko raz w czwartej klasie. Pomieszczenie właściwie się nie zmieniło. Brakowało tu tylko Harrego, Hermiony, Rona i Ginnny. Podeszłam do Nevilla, leżącego na sąsiednim łóżku. Spał. Wyglądał tak ładnie. Na jego twarzy zagościł spokój. Co jakiś czas się uśmiechał. Usiadłam przy jego łóżku. Pogładziłam go po włosach. "Ta cisza jest taka nienaturalna..." - pomyślałam.
- Tam, gdzie świat się już zakończył,Tę kołysankę zaśpiewała mi pewnego dnia moja Mama. Kilka godzin później już nie żyła. "Dlaczego ją zaśpiewałam?" - zastanawiałam się. Nachyliłam się i pocałowałam Nevilla w czoło, nie wiem, dlaczego.
Tam, gdzie smutek, strach i śmierć.
Tam, gdzie czarne kwitnął róże,
Tam, gdzie drzewa piją krew.
Tam to właśnie czarna dama,
Pod skrzydłami skryła biel.
Nigdy już nie zazna słońca,
Ten zszarzały smutny dzień.
Ginie każde tam stworzenie,
Jego duszę zjada czart.
Tam już nigdy nic nie będzie,
Tam już umarł cały świat.
- Pomyluna - odezwał się ktoś za moimi plecami. "Pff... Draco Malfoy. Ten..." - odezwała się Hermi z mojej głowy. Kontynuowała, ale zagłuszyły ją słowa Malfoya. - McGonegall cię wzywa.
***
Hej Tato! - odezwałam się wesoło, gdy weszłam do gabinetu Dyrektorki. Miał markotną minę tak, jak na pogrzebie Mamy i kiedy dowiedział się, że Voldemort powrócił.
- Panno Lovegood. Wie Pani, co to myślodsiewnia? Świetnie! Za moment pokażę Pani wspomnienie. Porozmawiamy, jak je obejrzysz - podeszłam do misy. McGonegall wlała do niej srebrzysty płyn. Włożyłam głowę.
***
Znalazłam się w holu szkoły. Musiało być to tuż po II bitwie o Hogwart. Wszędzie walały się gruzy. Obok mnie stała profesor McGonegall.
- Pani Profesor! Stało się coś Pani Travnely! - krzyczała jeszcze ze schodów Parvatti Patil. - Chyba wpadła w trans! McGonegall nic nie mówiąc, pobiegła za nią, a ja, siłą rzeczy, również. Gdy wpadłyśmy do pomieszczenia, moje oczy musiały przyzwyczaić się do panującego tam mroku. Na samym środku pokoju stała nauczycielka wróżbiarstwa. "Ta stara... ropucha!" - powiedziała Miona z mojej głowy. Travnely miała nieobecny wzrok.
- Gdy Pieczęć mienić się zacznie żywym złotem,
A półkoń, półczłowiek zastąpi jej drogę,
Sami-Wiecie-Kto już będzie czekał,
by w proch przemienić tego człowieka. - Odezwała się dziwnym, grobowym głosem.
- Życie odbierze jak za dotknięciem różdżki,
delikwent znajdzie się w ciele staruszki.
Z piersi ostatnie ucieknie tchnienie,
a z ramion spadnie najcięższe brzemię. - dokończyła Parvatti. Nagle wszystko zniknęło.
***
Panno Lovegood, pozwoliłam sobie wezwać tutaj pannę Patil. Proszę nie mówić, kto jest autorem drugiej części przepowiedni - chwilę później do gabinetu weszła Parvatti. - Wezwałam cię tutaj, ponieważ jesteś najlepsza z wróżbiarstwa. Razem z Panem Ministrem, który tutaj za moment przyjdzie, prosimy cię byś zainterpretowała nam pewną przepowiednię - tu McGonegall wręczyła jej kartkę z tekstem. - Oczywiście nie może ona wyjść poza ten pokój. Rozumiemy się? Świetnie! - pięć minut później przyszedł Minister i przywitał się z Parvati.
- Chyba rozumiem już o co chodzi w tej przepowiedni. Na pewno trzeba zacząć od tego, że ile osób, tyle interpretacji, a i tak żadna może się nie spełnić. Coś mi podszeptuje, że może tu chodzić o Lunę i Sami-Wiecie-Kogo - Voldemorta. Oznacza to, że... - spojrzała na McGonegall i Kingsleya - ... Voldemort powróci bądź powróci.
- Mamy podejrzenia, że to się już stało. Znaleźliśmy martwe jednorożce. Znowu. Dla pewności trzeba by jeszcze sprawdzić u kogoś z Mrocznym Znakiem - powiedział Kingsley. W tym momencie drzwi otwarły się i wpadła przez nie Hermiona podtrzymująca Draco.
-Proszę... Mroczny Znak... Wyraźny! - dało się zrozumieć pośród bełkotu Draco.
- Panno Granger proszę zabrać pana Malfoya do skrzydła szpitalnego - rozkazała Dyrektorka gdy tylko zobaczyła jego lewe ramię. - Sądzę Kingsley, że mamy ostateczne potwierdzenie. Voldemort powrócił. Panno Parvati proszę kontynuować.
- Jest tu też coś o pieczęci..
- Chodzi o Pieczęć Centaura, gwoli ścisłości - powiedział Dumbledore z obrazu.
- W każdym razie w drugim wersie chodzi pewnie o działanie tej pieczęci. Dalej to chyba oczywiste. Voldemort zapragnie zniszczyć tą osobę. Dalej jest trudniej. Ktoś na pewno zginie. Raczej więcej niż jedna osoba. Dwa pozostałe wersy... To tajemnica. Wcześniejszy można przetłumaczyć dosłownie... Ehhh... Już nic więcej nie rozumiem.
- Voldemort powrócił. O tym trzeba poinformować nasz świat. I premiera - powiedział po chwili Kingsley. Wtem do gabinetu wpadła sowa. Minister odwiązał list. - Wiadomo już z kim walczyłaś - odezwał się do mnie smutnym głosem. - Był to sam Voldemort. Dodatkowe badania wykazały, że jest tak samo silny jak sprzed pierwszego upadku. Niestety muszę w takim razie szybciej wysłać sowę do Proroka Codziennego oraz spotkać się z premierem w trybie natychmiastowym. Minerwo zabezpiecz zamek, zostawiam ci aurorów. Dodatkowo wyślę do ciebie pozostałych przy życiu członków Zakonu Feniksa - druga sowa wleciała. Minister wytrzeszczył oczy. - Masowa ucieczka z Azkabanu... Powiedz Malfoyowi, że jego ojciec jest w Mungu i, że przeszedł na naszą stronę. Znowu się zaczęło...
***
Wszystko wyglądało prawie tak samo. Zebranie w WS. Pierwszaki i drugoklasistki ocierali skrycie łzy. Niedowierzanie starszych roczników. Wszystko było takie straszne. Poszłam na Wierzę Astronomiczną. Patrzyłam na księżyc. "Luna!" - odezwał się głos w mej głowie. "Dasz radę! Harry sobie poradził więc ty..."
- JA NIE JESTEM HARRYM!!! - krzyknęłam w ciemność. - To za wiele dla mnie! Tylu ludzi zginęło przy poprzedniej walce... Teraz też mogą. Znów wszystko będzie okryte pyłem! Pojawią się stada gnębiwtrysków... Ludzie oszaleją! - ktoś mnie przytulił.
- Luno! Uspokój się! - powiedział Neville. Wtuliłam się w niego. Tak ładnie pachniał. Zamknęłam oczy, a z nich popłynęły łzy. Neville głaskał mnie po głowie.
***
Korytarz. Ciemność. Przetarłam oczy. "Jak ja się tutaj znalazłam?" - zapytałam w głowie. Nie otrzymałam odpowiedzi. Rozejrzałam się. "Co tak tu będę stać?" Poszłam kilka kroków do przodu. Potknęłam się. Płyta nagrobna. Odskoczyłam. "Remus Lupin i Nimfradora Tonks- Lupin" - głosiła. Łza spłynęła mi po policzku. Poszłam dalej. Znów się potknęłam i znów o nagrobek. "Fred Weasley". Kolejna łza. Krok i upadek. "Lavender Brown". Po moich policzkach coraz szybciej płynęły łzy. Szłam dalej i upadałam. Wstawałam, a przed oczami migały mi twarze osób, które zginęły. W końcu weszłam do jakiejś sali. Na środku leżał Uran. Obok niego pojawił się inny centaur. Martwy. Ręka mnie zapiekła. Pieczęć mieniła się na zielono. Znów ból, kolejne ciało, inne światło i tak dalej. Ból, ciało, światło. Aż w końcu ból był tak silny, że upadłam. Pieczęć zaświeciła na złoto. Zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam byłam znów w korytarzu. Nagle rozbrzmiał głos.
- Avada Kedavra! - zielone światło i ciało, które upada. McGonegall.
- Znajdę Cię! - echo... Głos wwierca mi się w uszy...
- Avada Kedavra! - zielone światło i ciało, które upada. Harry. Bezradność. Echo. Zielone światło. Ron. Bezradność. Echo. Zielone światło. Parvati. Bezradność. I tak dalej... Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność.Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność. Echo. Światło. Ciało. Bezradność.
- Znajdę i zabiję! - znów echo. Coś mnie pcha. Upadam.
- Avada Kedavra! - zielone światło. Coś upada. Na mnie! Jest zimne.
Neville.
Neville.
Neville.
- Czy tego chcesz Luno? - głos. Moje uczucia. Strach. Bezradność. I łzy...
***
-AAAAA!!! - mój krzyk niesie się po błoniach.
- Luno! Żyjesz! - dociera do mnie głos Nevilla. Wtulam się w niego. "Żyjesz" - szepczę.
- Dziękuję za to, że jesteś - mówię. "Niech ta chwila trwa w nieskończoność!" myślę.
-WYDAJCIE JĄ! - TEN głos. Teraz wszyscy go słyszą. wiedzą też o kogo chodzi. O mnie. - PÓŁ GODZINY - teraz też wszyscy wiedzą o co chodzi.
- Luna! McGonagall mówi, że masz zejść na dół! - mówi Michael, który zadyszany wpadł właśnie na wierzę. Schodzę więc. Na dziedzińcu stoi McGonegall. "Sonorus" mruczy.
- NIE WYDAMY JEJ! TAK BĘDZIE ZA KAŻDYM RAZEM! POGÓDŹ SIĘ Z TYM! - mówi. Przychodzi odpowiedź.
- W TAKIM RAZIE III BITWĘ O HOGWART CZAS ZACZĄĆ.
II. III BITWA O HOGWART
Tak... Uszy mnie nie zawiodły. Tym razem w zamku znaleźli się wszyscy uczniowie. I wszyscy wiedzieli, że nikt nad nimi się nie zlituje. Tym razem jednak wszyscy zaczęli działać razem. Wszystkie domy się zjednoczyły. Uczniowie zostali podzieleni na oddziały.
Oddział Błonia, dowódcy: Harry i Ron. Oddział składał się z najlepszych w magii bitewnej powyżej 17 lat oraz kilku aurorów. Oddział
Wierza, dowódcy: Draco i Hermiona. Składał się z najlepszych z zaklęć.
Dwa oddziały Zielarni; Sowiarnia i Szklarnia, dowodzili nimi profesor Sprout i Neville, składał się z najlepszych z
zielarstwa. Oddział
Szpitalny w składzie: dwóch lekarzy z Munga, pielęgniarka, kilku uczniów. Oddział
Obrony i Barier, pod dowództwem profesora Fitwick'a i George, oddział
Atakujących, składający się z kilkunastu aurorów i członków Zakonu Feniksa. Oddział
Poczty Polowej, zarządzany przez Pansy Parkinson i Parvati Patil.
Oddział Miotlarzy, pod dowództwem Blaisea Zabiniego i Ginny. Składał się z graczy w quidittcha. Oddział
Eliksirów, za dowódzcę miał Slughorna, w jego skład wchodzili najlepsi z eliksirów.
Było ich jeszcze wiele...
W tym pododdziały polowe.
***
Dokładnie
dnia 19.09.1999 o godzinie 19:19 rozpoczęła się trzecia bitwa o
Hogwart. Śmierciożercy ruszyli. Czasami rodzice przeciw dzieciom.
Błyskały zielone światła. I żółte. I niebieskie. I pomarańczowe.
Miotlarze zrzucali bomby z eliksirów na śmierciożerców. Nigdzie nie
było Voldemorta. Rzuciłam się w wir walki.
- Diffindo!
- Expulsio!
- Drętwota!
- Cruciatus!
Wróciłam do zamku by pomóc oddziałowi Wierza.
-
Avada Kedavra! - usłyszałam. Zielony błysk. Dziewczyna z Gryffindoru,
chyba piątoklasistka, pada martwa na ziemię. Do moich oczu napływają
łzy. Biegnę dalej... "Bombarda Maxima!" - słyszę. Jedno bicie mego
serca. Wszystko zamiera na ułamek sekundy. Dziesięć osób przede mną
słyszy to samo. Odruchowo się kulę. Wszystko wybucha. Nie ma już ściany.
Gruzy wzlatują w niebo. Zatrzymują się. Spadają. Nic mnie nie trafia.
Ale Pieczęć piecze. Pierszoklasiście przede mną przygniata nogi.
-
Windgardium Leviosa! - krzyczę i uwalniam go od ciężaru. - Pomocy! -
ktoś podbiega i zabiera go do skrzydła szpitalnego. Przede mną inni
pomagają sobie nawzajem. Dla niektórych jest już jednak za późno. Łzy
mieszają się na moim policzku z pyłem. Biegnę dalej. Do wierzy wpadam w
momencie gdy w kierunku piersi Draco i Hermiony pędzą cztery zielone
światła. Spoglądają na siebie. Łapią za ręce. Błysk. Spadają. Zimni.
Martwi. Cały oddział patrzy w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stali.
Pomiędzy łzami, które tryskają z moich oczu. Wysyłam dwóch
pierwszoklasistów z oddziału poczty by zanieśli wiadomość. "Oddział
Wierza stracony." Zabieram czarodziei w szoku do Wielkiej Sali. Tam
pomagają innym. Biegnę do Harrego i Rona. Walczą plecy w plecy z
sześcioma mrocznymi sługami. Widzę tylko plamy. Zielone. Czerwone.
Niebieskie. Fioletowe. Gdy tylko dowiadują się, że Hermiona nie żyje Ron
rzuca Avadę. Nie trafia. Walczę dalej, a przebieg bitwy odciąga mnie od
nich.
- Drętwota!
- Petryfikus Totalus!
- Expelarmus!
- Avada Kedavra
- Rictumsempra!
- Bombarda
- Crucio!
- Protego! - mijam odział polowy Barier - Salvio Hexia!
W
wirze walki przesuwam się w kierunku szklarni. W kierunku Nevilla.
MOJEGO Nevilla. "Zaraz, zaraz... Jakiego mojego... On jest moim
przyjacielem. Prawda. Chociaż..."
- Avada Kedavra! - unik.
"... czuję się bezpiecznie, kiedy jest ze mną..."
- Diffindo! Ridiculus!
" ... nieważne co zrobię i tak jest przy mnie..."
- Crucio! - odbija się od mojej tarczy.
"... ma taki ładny zarys twarzy..."
- Expeliarmus!
"... i jego głos. Poza tym czuję się dobrze kiedy do mnie się uśmiecha..."
Jakieś zaklęcie mnie trafia. Odpycha mnie do tyłu. Czuję ból w nodze. "Episky" - mówię i już mogę stać.
"Ja się w nim zakochałam!"
-Sectumsempra! - słyszę. Zaklęcie trafia Nevilla. Jedno bicie serca.
-
Vulnera Sanantur! - krzyczę, a on wstaje. Podbiegam do niego krzycząc
"Dininuendo!" w stronę Śmierciożercy. Łąpiemy się z Nevillem za ręce i
walczymy razem. W końcu nie jestem w stanie znieść tych świateł.
"Sonorus" mówię.
-
VOLDEMORCIE! DAJ NAM GODZINĘ! PO TYM CZASIE ZORGANIZUJEMY POJEDYNEK.
TYLKO TY I JA! - krzyczę, a cały świat jakby zamiera. Po krótkim czasie
przychodzi odpowiedź. Zgodził się.
Przez
następne pół godziny transportowaliśmy, opatrywaliśmy rannych i
płakaliśmy nad zmarłymi. Dalsze pół godziny miałam dla siebie. Poszłam
do biblioteki, Działu Ksiąg Zakazanych. Siedziałam tam i płakałam.
-
Nie wypłacz nam się tu na śmierć! Bo bez ciebie nic nie będzie już
takie same. - odezwał się Neville, który pojawił się tu nie wiadomo
kiedy i przytulił mnie. Odwróciłam się i go pocałowałam. To był impuls.
Początkowo zaskoczony chłopak, po chwili oddał pocałunek. - Kocham Cię! -
powiedział.
- Ja ciebie też! - odpowiedziałam.
- Eh! Już czas... Musisz już iść. Ale przeżyj! - powiedział, a ja poszłam.
***
"Pojedynek",
"Neville", "Przeżyć". Tylko te trzy słowa pojawiały się w moich
myślach. Spojrzałam na rękę. Przypomniała mi się rozmowa z Dumbledorem z
obrazu na temat snu. "Wow, jak to się mówi. Najwidoczniej wszystkie
centaury, które mogły. darowały ci Pieczęć. Prawdopodobnie jesteś teraz
silniejsza niż Voldemort, czy Harry. Jednak to jest tylko prawdopodobne.
Nikt dokładnie nie zna mechanizmu działania Pieczęci." Spojrzałam na
Voldemorta. Wyglądał tak... ludzko. Miał czarne włosy i twarz oprószoną
zmarszczkami. Podniosłam różdżkę. Ukłoniłam się. Odeszłam.
"ZACZYNA SIĘ"
- Expeliarmus! - wpierw Voldemort.
- Protego! Incendio!
- Serpensortia!
- Piertotum Locomotor! - posągi niszczą węża.
- Sectumsempra! Satius!
- Protego Horriblis!
- Crucio!
- Protego! Diffindo!
- Avada Kedavra! - znów zielone światło. Wszyscy wstrzymują oddech. Łaskotki.
- Czas to zakończyć! - mówię. Czuję przypływ odwagi. Pieczęć znów piecze. Podnoszę różdżkę. Dookoła cisza.
Mors Incantatem
Złote światło. Voldemort pada. Mdleję...
III. EPILOG
Piosenka tiary. O tym co było. Łzy.
Może i te stare mury już nie wytrzymają więcej, ale posiedź tutaj chwilę i przysłuchaj się piosence. O wygranej, o wolności, i o śmierci, o miłości. Śpiewaj ze mną jeśli chcesz, a jak nie to wsłuchaj się. Ja opowiem ci historię o kolejnej już wojence co o Hogwart potoczona wiele bólu im dała. Trzecia to z kolei taka, która wiele krwi wylała, wiele łez już popłynęło, w czarnym świecie gdzieś zginęło. Czarny Pan już zniknął w dali, tam gdzie wszyscy ci upadli. Tchem ostatnim przeklął życie, które smutne znów ujrzycie. Mnóstwo dobrych ludzi padło, tam w obronie swej wolności. Lecz gdy w końcu się udało, zatańczyły nawet kości. Gdzieś tam Draco hen z Harmioną, w białym świecie u stóp zbocza. Stoją razem uśmiechnięci, a łzy szczęścia płyną bokiem.
Nic więcej w tym roku nie dodała. Tylko tyle.
Umarłych lista była dłuższa...
Tyle osób tam zginęło...
Płakać chcę...
Zasługują na pamięć...
Ale ich nie wymienię...
Jeszcze nie teraz.